Decyzję o usunięciu jednego z orzeczeń z internetowej bazy WSDA trudno oceniać krytycznie. W ogóle z jego upublicznieniem wypadało się wstrzymać przynajmniej do upływu terminu do wniesienia kasacji, ewentualnie do czasu rozpoznania tego środka odwoławczego - pisze adw. Marcin Nowak, rzecznik dyscyplinarny Izby Adwokackiej w Katowicach.

Z uwagą przeczytałem tekst adw. Radosława Baszuka pt. „Czego adwokatom czytać nie wolno”, który ukazał się na portalu Prawnik.pl 16 grudnia br. Mecenasa Baszuka miałem przyjemność poznać osobiście, podczas spotkań rzeczników dyscyplinarnych i prezesów sądów dyscyplinarnych, w których uczestniczyłem z racji pełnionej funkcji. Cenię go za zaangażowanie w pracę samorządową, wysoką kulturę osobistą, życzliwość, bezpośredniość, a także za wysoki poziom jego merytorycznych wystąpień. Z tych wszystkich względów wspomniany tekst wywołał moje zdziwienie, tak samo jak wybrana przez niego „publiczna” forma krytycznej wobec innych kolegów komunikacji, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę jej przedmiot i kontekst.

Orzeczenie opisane przez adw. Baszuka dotyczyło zakazu korzystania przez adwokatów z reklamy, czego wyraźnie i jednoznacznie, przynajmniej jak się do tej chwili wydawało, zabrania par. 23 Zbioru Zasad Etyki Adwokackiej i Godności Zawodu (dalej ZZGAiGZ). Orzeczenie zostało opublikowane przez adw. Baszuka, który w poprzedniej kadencji pełnił funkcję wiceprezesa Wyższego Sądu Dyscyplinarnego i odpowiadał za administrację strony internetowej WSD. Po listopadowych wyborach na prezesa WSD, w których przegrał rywalizację z adw. Jackiem Ziobrowskim, przekazał obowiązki administratora prezesowi WSD. To on właśnie podjął decyzję o usunięciu wspomnianego orzeczenia z serwisu. Tę decyzję trudno oceniać krytycznie, jeśli wziąć pod uwagę choćby podstawowe racje mogące leżeć u jej podstaw. Pomijając fakt, iż nie istnieje wymóg udostępniania wszystkich orzeczeń w serwisie elektronicznym, należy zważyć, że orzeczenie to, choć prawomocne, to jednak jest zaskarżalne, co wynika wprost z art. 91a ustawy Prawo o adwokaturze. Nie powinno zatem dziwić, że z jego upublicznieniem wypadało się wstrzymać przynajmniej do upływu terminu do wniesienia kasacji, zaś w razie jej wniesienia, aż do czasu jej rozpoznania. Jest to pogląd tym bardziej zasadny, że sprawa dotyczy niezwykle delikatnej kwestii, jaką dla adwokatury jest reklama. Wcześniejsze upublicznienie orzeczenia może zostać odebrane jako pewna forma presji ze strony adwokatury na mogący sprawę badać Sąd Najwyższy. Ponadto może być wykorzystane jako swoiste przyzwolenie na korzystanie z reklamy w sytuacji, gdy sprawa nie jest jeszcze definitywnie i jednoznacznie zakończona, zważywszy, że sądy dyscyplinarne w bliźniaczych sprawach orzekają biegunowo inaczej, co czyni omawiany judykat, przynajmniej w pewnym sensie, precedensowym.

Nie jestem w stanie wykluczyć, że podejmując decyzję o usunięciu orzeczenia z portalu prezes Ziobrowski mógł się kierować także interesem samego mec. Baszuka. Znając jego wrażliwość zadbał o to, by nie narazić kogokolwiek na negatywne konsekwencje. Nie jest przecież tajemnicą, że znaczna część środowiska, skądinąd krytycznie oceniająca obecne ograniczenia dotyczące reklamy, nie dość, że przyjęła wspomniane orzeczenie ze zdziwieniem, to dodatkowo uznała, że może ono być poczytane, od czego osobiście się dystansuję, jako swoisty gest przedwyborczy, obliczony na pozyskanie głosów w wyborach na stanowisko prezesa WSD. Dlatego też nie chcąc, aby omawiany judykat i jego upublicznienie było postrzegane w tych właśnie kategoriach, prezes Ziobrowski podjął taką, a nie inną decyzję.

Inną rzeczą jest, czy treść rozmowy, jaka miała miejsce między jej stronami, powinna zostać upubliczniona, jak uczynił to mecenas Baszuk. Zważywszy na szczególną rolę tajemnicy związanej z wykonywaniem zawodu adwokata, mam co do tego zasadnicze wątpliwości. Ale nie tylko to w postępowaniu mecenas Baszuka mnie zdziwiło. Choć zacytował wypowiedź prezesa Ziobrowskiego i „po długim zastanowieniu pozostawił ją bez komentarza”, to chyba zapomniał, że odbiorcami wspomnianego artykułu będą przede wszystkim adwokaci, którzy cały tekst odczytają, i słusznie zresztą, jako jeden obszerny i krytyczny komentarz. Używanie w tej sytuacji podobnych zabiegów retorycznych wydaje się być, oględnie mówiąc, nie na miejscu.

Jako istotny element tego właśnie komentarza, traktuję wypowiedź mecenasa Baszuka o tym, że adwokatura „nie jest sektą ani - z całym szacunkiem - lożą masońską”. Przecież z kontekstu jego wypowiedzi, zwłaszcza z jej zestawienia z zacytowanymi wcześniej słowami prezesa Ziobrowskiego, w których wskazał na powody wycofania publikacji, zdaje się wynikać niemal wprost, iż ten ostatni w taki właśnie sposób postrzega adwokaturę, o czym świadczyć ma właśnie jego decyzja o usunięciu orzeczenia z internetowego portalu. Choć w pełni zgadzam się z mec. Baszukiem, że adwokatura nie jest ani sektą, ani lożą masońską, to za wysoce niestosowne oceniam samo użycie takiego porównania, i to niezależnie od tego, że jego autor dystansuje się od jego trafności.

Uwagę zwraca również fakt, że mecenas Baszuk w komentowanym tekście zamieścił obszerne fragmenty orzeczenia usuniętego z systemu informacyjnego WSD. Czy powinien tak postąpić? W mojej ocenie nie. Skoro decyzją władz adwokatury tekst judykatu nie jest obecnie dostępny, a przyczyny i intencje prezesa WSD mecenas Baszuk znał, to jego działanie może i powinno zostać oceniane w kategoriach „podważania” stanowiska wspomnianych władz.

Nie jest też dla mnie zrozumiała wypowiedź autora komentowanego tekstu, który zachęca dziekanów rad adwokackich i samego prezesa WSD do wzięcia udziału w debacie na temat reklamy w zawodzie adwokata. Ona toczy się nieustannie, a jej czynnymi uczestnikami są zarówno wspomniani dziekani, jak i sam prezes Ziobrowski. Nota bene, być może to właśnie ich aktywność i na tym polu sprawiła, że w ostatnich wyborach samorządowych odnieśli sukcesy.

Koncentrując się na merytorycznej zawartości przedmiotowego uzasadnienia orzeczenia podkreślić chcę, że zgadzam się z nim w tej części, w której WSD skonstatował, że usługa AdWords jest reklamą. To ustalenie jest ze wszech miar słuszne. Nie jestem natomiast w stanie zgodzić się z poglądem, że samo skorzystanie z usługi, nie jest równoznaczne i wystarczające do przyjęcia, iż adwokat dopuścił się deliktu dyscyplinarnego z par. 23 ZZEAiGZ, polegającego przecież na zakazie reklamowania swoich usług. Zdaniem WSD, aby tak było, konieczne jest jeszcze wykazanie, że w danym przypadku korzystanie z reklamy będzie sprzeczne np. z zasadami etyki czy godności zawodu adwokata. Wobec jednoznacznego brzmienia par. 23 ZZEAiGZ (adwokata obowiązuje zakaz korzystania z reklamy, jak również pozyskiwania sobie klientów w sposób sprzeczny z godnością zawodu), nie czyniącego w tej kwestii żadnych dystynkcji, judykat w tej części pozostaje niezrozumiały.

Warto przypomnieć, iż adwokat ponosi odpowiedzialność dyscyplinarną za naruszenie etyki adwokackiej lub zasad godności zawodu (par. 4 ZZEAiGZ). Skoro wspomniany par. 23 ZZEAiGZ wskazuje na zakaz pozyskiwania klientów w sposób sprzeczny z zasadami godności zawodu, to korzystanie z reklamy wypada chyba zaliczyć do drugiej kategorii naruszeń, dotyczących zasad etyki adwokackiej. Nie trzeba przy tym przypominać, iż par. 23 jest częścią ZZEAiGZ, co właściwie czyni dalszą dyskusję zbędną. Innymi słowy, to samo zachowanie nie może jednocześnie naruszać zasad etycznych i ich nie naruszać, chyba że zastosowanie znajdują w danym przypadku odpowiednio stosowane na mocy odesłania z art 95n ustawy Prawo o adwokaturze regulacje zawarte w rozdziałach I-III kodeksu karnego.

Wspomnę też, że trudno jest mi sobie wyobrazić, że adwokat korzysta z reklamy pod wpływem błędu, obrony koniecznej, stanu wyższej konieczności czy w ramach dozwolonego ryzyka. Rozważania te są zresztą zbędne, jeśli zauważyć, iż omawiany judykat w żadnym momencie do ustawowego odesłania nie nawiązuje, przez co nie czyni odpowiednich przepisów wyłączających taką odpowiedzialność podstawą prawną rozstrzygnięcia.

Warto też zwrócić uwagę na dość istotne niebezpieczeństwo wynikające z logiki komentowanego orzeczenia. Choć adwokaci często wskazują na mankamenty wiążące się z nieprzewidywalnością orzeczniczą i interpretacyjną, jak się okazuje, niekiedy sami postępują podobnie. Zaakceptowanie zaprezentowanego w omawianym orzeczeniu sposobu rozumowania, nakazuje w konsekwencji uznać pewien relatywizm i nieprzewidywalność ocen, występujące nawet w przypadkach jasno i precyzyjnie skonstruowanych przepisów, do których niewątpliwie zalicza się par. 23 ZZEAiGZ. Nie jest też jasne, według jakich kryteriów należałoby ostatecznie wartościować zachowanie adwokata korzystającego z reklamy i jakie czynniki decydowałyby o tym czy naruszył, czy też nie naruszył określone zasady adwokackiej etyki.

Argumentów czy wskazówek w tym przedmiocie próżno szukać w omawianym judykacie. Jego istota zdaje się bowiem sprowadzać do dość prostej, choć nieakceptowalnej konstatacji, iż nie każde naruszenie zasad etyki, zasady te narusza. Jeśli bowiem przyjąć założenie, iż korzystanie z reklamy jest naruszeniem zasad adwokackiej etyki (a nie godności zawodu - jak wynika to z treści par. 23 ZZEAiGZ), to wobec braku okoliczności prawnych i faktycznych pozwalających wyłączyć odpowiedzialność dyscyplinarną, uznać należy, że wobec naruszenia tychże etycznych zasad istnieją podstawy do stwierdzenia deliktu dyscyplinarnego określonego w przywołanym wyżej przepisie. W przeciwnym razie znajdziemy się o krok od możliwości zakwestionowania każdej właściwie normy etycznej czy regulacji z zakresu godności zawodu, przy czym, co gorsze, nie będzie możliwe sprecyzowanie kryteriów, według których należy tej oceny dokonać. To zaś z pewnością nie leży ani w interesie adwokatów, ani ich klientów czy też instytucjonalnych uczestników postępowań, z którymi relacje, przynajmniej w pewnym zakresie również określa ZZEAiGZ.

Adw. Marcin Nowak, rzecznik dyscyplinarny Izby Adwokackiej w Katowicach