Ministerstwo Sprawiedliwości chce dzielić aplikantów na lepszych i gorszych. Kryteria tego podziału to nie umiejętności czy wiedza. Po prostu część z nich miała pecha. Zaczęła swoją przygodę z wymiarem sprawiedliwości w nieodpowiednim czasie.
Aplikanci sądowi z lat 2007 – 2010 nie mają szczęścia. Najpierw Trybunał Konstytucyjny odebrał im asesurę, przez co nie mogli nabyć doświadczenia za sędziowskim stołem. Jednak z ustawą zasadniczą się nie dyskutuje. Jeżeli coś jest niekonstytucyjne – trzeba to zmienić. Było wiele pomysłów na uzdrowienie sytuacji. Swój plan mieli m.in. sędziowie, którzy proponowali wprowadzenie instytucji sędziego na próbę. Resort przeforsował własną wizję. Obiecał młodym ludziom, że wystarczą dwa lata praktykowania w zawodzie asystenta sędziego lub referendarza. I teraz zmienia reguły w trakcie gry. Zupełnie jakby zasada pacta sunt servanda nigdy nie obowiązywała. Resort twierdzi, że nie ma już powodu, aby utrzymywać to rozwiązanie. Ale ten powód jest. I to pomnożony przez 600. Tyle bowiem osób zostanie poszkodowanych zmianami planowanymi przez ministerstwo. Nie wiemy jeszcze, jakie niespodzianki dla aplikantów szykowane są w resortowych gabinetach. Sami zainteresowani obawiają się najgorszego. Jak mówią – nie pierwszy raz traktuje się ich w niesprawiedliwy sposób. Oficjalne zapowiedzi ministerstwa zamiast rozwiewać wątpliwości, potęgują nieufność i obawy młodych ludzi. Nic dziwnego, że spodziewają się najgorszego, czyli powrotu do starych zasad dochodzenia do sędziowskiej togi poprzez zawód referendarza lub asystenta. Jeżeli tak się stanie, to za sędziowskim stołem aplikanci zasiądą nie po dwóch latach praktykowania, a po sześciu. Te zmiany nie mają racjonalnego uzasadnienia. Resort twierdzi, że nabór na sędziów już się ustabilizował i nie ma potrzeby utrzymywać „obniżonych” standardów. Tylko że członkowie Krajowej Rady Sądownictwa twierdzą co innego. Mówią, że jeżeli ten dopływ zostanie teraz ucięty, to już niedługo nie będą mieli kogo przedstawiać prezydentowi do nominacji. Adwokaci, radcowie czy notariusze nie walą do sądów drzwiami i oknami. Za decyzją resortu mogą stać inne powody, o których trudno mówić wprost. Mamy poważne kłopoty finansowe jako państwo. Wszystkie resorty oszczędzają, więc czemu zaciskanie pasa miałoby ominąć Ministerstwo Sprawiedliwości. Jeżeli resort jeszcze na kilka lat zablokuje 600 osób, to zaoszczędzi nie tylko na etatach sędziowskich. Procedura, jaką musi przejść kandydat na sędziego, jest przecież bardzo długa i kosztowna.
Jednak to tylko przypuszczenia. W każdym razie niezależnie od powodów ministerstwo daje bardzo zły przykład. Pokazuje, że prawo można traktować instrumentalnie. A przecież poczynaniom resortu bardzo uważnie przyglądają się młodzi ludzie, którzy później będą wymierzać sprawiedliwość.