Kiedyś tego typu sprawy załatwiało się prościej: ojciec, mąż czy kolega nachodzonej przez stalkera ofiary zwoływał ekipę i spuszczali dręczycielowi manto. Ponawiali perswazję tak długo, aż osiągnęli efekt i prześladowca na widok niedoszłej ofiary brał nogi za pas.
Ale tak jak nie przystoją dorosłemu zachowania niesfornego uczniaka z pierwszej klasy, tak w państwie prawa rolę pięści cedujemy na odpowiednie instytucje. Problem w tym, że nie bardzo przykładały się one do obrony swoich obywateli przed czymś, co także w języku polskim nauczyliśmy się nazywać stalkingiem.
„Powinna się pani cieszyć, że ktoś zwraca jeszcze na panią uwagę” – usłyszała znajoma, kiedy poszła poskarżyć się na policji, że tajemniczy wielbiciel uprzykrzył jej życie: telefonuje, wystaje pod domem, wysyła SMS-y. Sąd podzielił to zdanie. Takie niefrasobliwe podejście do zachowań, które ograniczały się do psychicznej przemocy i samej groźby, było niestety normą. Teraz do kodeksu karnego zostanie wpisane nowe przestępstwo. A wcale nie trzeba było po raz kolejny zmieniać prawa, gdyby organy ścigania i sądy używały głowy i korzystały z tego, co już zostało w paragrafach zapisane.