Na blasku sędziowskich nominacji kładzie się dzisiaj cień zawodowego rozgoryczenia. Stan alarmowy został najwyraźniej przekroczony i wymiar sprawiedliwości nie może dłużej udawać, że odejścia sędziów i prokuratorów z zawodu to wynik indywidualnych rozczarowań, słabości czy osobistych frustracji.
Sprawa jest o wiele bardziej poważna. Tylko w ubiegłym roku togę porzuciło 58 sędziów i blisko stu prokuratorów. Ministerstwo Sprawiedliwości ten exodus nazywa normalnym ruchem w zawodach prawniczych. Nie dostrzega, że w sądach podobnie zresztą, jak i prokuraturach trudno dziś spotkać osoby w średnim wieku. Te najbardziej przedsiębiorcze, doświadczone, ze świetnym orzecznictwem. Na salach rozpraw zastępują je osoby z debiutancką tremą, na prawniczym dorobku. I naprawdę nie chodzi już tutaj nawet o wysokość wynagrodzenia. Z rozmów, które dziś publikujemy wynika, że odchodzący sędziowie skarżą się na bałagan, fatalną organizację pracy, na niejasne kryteria awansu. Czy jednoczesne prowadzenie przez sędziego kilkuset spraw w rozsądnym terminie jest w ogóle możliwe? Odchodzą bo nie znaleźli odpowiedzi na te proste pytania, bo przegrali walkę o nowe reguły postępowania, o nową kulturę sądzenia, kulturę sprawności a nie przewlekłości. Odchodzą, bo nie udało im się obronić autorytetu togi z fioletowymi wypustkami.