Źle się dzieje w państwie prawników. Spiżowe bramy do zawodu zostały co prawda otwarte, ale życie aplikantów za korporacyjnym murem stało się nieznośne. Front walki o togę i notarialne pieczęcie przeniósł się z komisji egzaminacyjnych do sal szkoleniowych i kancelarii prawniczych.
Dziś piszemy o kruczkach, przy pomocy których adwokaci, notariusze i radcowie prawni, chcą wykosić z rynku przyszłą konkurencję. Muszę przyznać, że ich pomysłowość nie zna granic. Największymi iluzjonistami okazali się notariusze. Z jednego dnia regulaminowych praktyk, zrobili od razu pięć dni harówki od świtu do nocy. Oczywiście bez wynagrodzenia. Radcowie prawni pobierają od aplikantów prawie pięć tysięcy złotych ale szkoda im dwóch tysięcy na szkolenie praktyczne w krakowskiej szkole dla sędziów i prokuratorów. Znowu okazało się, że to nie ustawy, nie nadzór ministra sprawiedliwości zagrażają naszej palestrze i notariatowi, ale oni sami, ze swoją rutyną i źle pojmowaną lojalnością zawodową, która z usług prawniczych eliminuje gry rynkowe. Życie za korporacyjnym murem przekonuje, że Marks przynajmniej w jednej rzeczy się nie pomylił. Jego przepowiednia o stopniowej merkantylizacji wszystkiego co żyje – z prawnikami włącznie, okazała się prawdziwa.