Od kilku dni politycy PO rozpływają się w pochwałach nad sądami. Słowo niezawisłość jest odmieniane przez wszystkie przypadki. Choćby wypowiedź posła Andrzeja Orzechowskiego, który w radiowej Trójce stwierdził, że w Polsce sądy są niezawisłe i orzekają według swojego harmonogramu, a nie według harmonogramu wyborczego.
Z drugiej strony sceny politycznej na sędziów ciskane są gromy. Mówi się, że chodzą na pasku rządzących, są sprzedajni i zależy im jedynie na karierze. Sprawcą tego zamieszania – choć chyba mimowolnym – jest sędzia Wojciech Łączewski, który wydał wyrok w sprawie afery gruntowej.
Ale codziennie zapada u nas mnóstwo innych wyroków. Wśród nich są też takie, które rządzącym – mówiąc delikatnie – nie przypadły do gustu. Zaliczyć do nich można orzeczenia sądów pracy przyznające sędziom wyższe stawki awansowe, co skutkuje koniecznością zapłaty im wyższych wynagrodzeń. W tych sprawach PO niezawisłość sądów odsyła do lamusa. Wyraźnie widać to w piśmie, które Jerzy Kozdroń, wiceminister sprawiedliwości, rozesłał swego czasu do wszystkich prezesów sądów. Nakazał w nich anulowanie dekretów płacowych przyznających sędziom wyższe wynagrodzenia. A najciekawszy fragment owego pisma brzmi: „zasada ta obejmuje również sędziów, którzy występowali z roszczeniami płacowymi do sądów i otrzymali korzystne dla nich wyroki”. Żeby nie było niedomówień: Jerzy Kozdroń, oprócz tego, że jest wiceministrem, jest również posłem PO.
Sprawa ta jednak przeszła niemalże bez echa. Pismo podpisane przez przedstawiciela władzy wykonawczej de facto anulujące rozstrzygnięcia rzekomo niezawisłych sądów nikogo nie oburzyło. A powinno. Bo o ile w przypadku orzeczenia wydanego przez sędziego Łączewskiego wszelka krytyka oparta jest jedynie na domysłach, to w przypadku wyroków płacowych mamy czarno na białym dowód (i to na piśmie!), że politycy próbują ręcznie sterować wymiarem sprawiedliwości. Jak widać, ich szacunek do sądów na pstrym koniu jeździ.