Oczekiwania warszawskich adwokatów sprowadzają się do tego, by stworzyć im warunki do wykonywania zawodu. Wieloletnie doświadczenie i chłodne spojrzenie daje mi pewność, że będę umiał sobie z tym wyzwaniem poradzić - mówi adw. Krzysztof Boszko, kandydat na dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie.

Dlaczego uważa pan, że będzie lepszym dziekanem od pozostałych kandydatów ubiegających się o tę funkcję? Lepszym od np. mecenasa Mikołaja Pietrzaka?

Z wielu powodów. Mikołaj Pietrzak jest świetnym adwokatem. Sprawdza się jako osoba zajmująca się obszarami takimi jak prawa człowieka. Mam jednak wrażenie, że nie przedstawia żadnego konkretnego pomysłu na to jak zmieniać adwokaturę warszawską, by stała się ona bardziej przyjazna i przydatna dla adwokatów.

Co do zasady jednak nie tylko on, ale i wszyscy moi kontrkandydaci koncentrują się na sprawach ogólnych, jak wskazana już obrona praw człowieka, funkcjonowaniu adwokatury w wymiarze sprawiedliwości, czy kryzysie wokół Trybunału Konstytucyjnego. To są oczywiście bardzo ważne sprawy i adwokatura winna zabierać w nich głos, ale jednak nie one są pierwszoplanowe na poziomie izby.

Mamy obecnie kryzys w samorządzie, jest on dość głęboki i związany z jego dużym rozwarstwieniem – w tym ekonomicznym, czy organizacyjnym. Oczekiwania kolegów sprowadzają się do tego, by stworzyć im warunki do wykonywania zawodu. To trzeba natomiast realizować w izbie. Ja mam pomysły i realny plan jak to zrobić.

Co ma pan zatem do zaoferowania stołecznym adwokatom?

Przede wszystkim usprawnienie samorządu. Chcę zacząć od rzeczy prostych od m.in. zmniejszenia biurokracji w radzie i wyeliminowania tych obszarów działalności, które są kosztowne i czasochłonne, a zarazem całkowicie niepotrzebne.

Jakiś przykład?

Chociażby rozliczanie doskonalenia zawodowego poprzez punkty, których w trakcie roku trzeba zdobyć 12 i z których należy się drobiazgowo spowiadać. Do niedawna brak punktów skutkował również groźbą postępowania dyscyplinarnego. To wszystko zabierało i zabiera czas, który mógłby zostać przeznaczony na inną działalność.

Ale przecież prawo o adwokaturze wymaga od adwokatów, by się szkolili.

To prawda, jednak szkolić się powinno nie pod rygorem odpowiedzialności dyscyplinarnej. Poza tym budowanie zhierarchizowanego systemu szkolenia zawodowego i koncentrowanie się na tym, że rada organizuje szkolenia, które mają charakter atrapowy, to wyrzucanie pieniędzy i ośmieszanie powagi zawodu. Często przymuszeni adwokaci przychodzą na nie tylko po to, by podpisać listę i wyjść. To strata czasu i zwyczajna groteska. Nie po to powinna być adwokatom rada.

A receptą na powyższe mogłoby być...

Po pierwsze obowiązek doskonalenia zawodowego może zostać utrzymany. W inny sposób winien być jednak pojmowany. Jeśli chodzi o szkolenia to organizować należy tylko takie, na które rzeczywiście jest zapotrzebowanie w środowisku. Tak by cieszyły się większą frekwencją. Sale muszą przestać świecić pustkami. W zakresie szkoleń większą uwagę należy poświęcić też instytucji patronatu. Patron, który ma przygotować do pracy aplikanta przez 3 lata szkoli nie tylko jego, ale i dba o to, by jego własna wiedza była aktualna. Dlatego wydaje mi się, że dobrze zdany przez jego aplikanta egzamin zawodowy powinien w zupełności wystarczać, by mógł rozliczyć się z obowiązku szkolenia – w całości, czy w części.

Wspominał pan o problemach ekonomicznych w palestrze. Te zapewne dotykają przede wszystkim młodych. Jakie ma pan pomysły na poprawę ich bytu?

Jest cała grupa problemów związanych ze startem w zawodzie. Wielu młodych adwokatów nie potrafi utrzymać się na rynku. Z danych statystycznych wynika natomiast, że od 10 do 20 proc. absolwentów po aplikacji w ogóle nie rozpoczyna działalności. Koszty utrzymania kancelarii w Warszawie są bowiem bardzo wysokie, a rynek jest wydrenowany i płytki. Uważam, że trzeba stworzyć platformę wyrównującą start. Kończąc aplikację młody adwokat często ma długi związane z zaciągnięciem zobowiązań związanych z finansowaniem aplikacji, która niemało kosztuje. W związku z tym nie ma też zdolności kredytowej i trudno mu wynająć lokal na kancelarię.

W jaki konkretnie sposób chce pan pomóc takim osobom?

W dwojaki. Po pierwsze izba ma dość duże środki, które znajdują się na koncie i tak naprawdę koledzy i koleżanki, a więc płatnicy składek, nie mają z nich żadnego pożytku. Można byłoby z nich zasilić np. fundusz wzajemnej pomocy koleżeńskiej, czy kasę zapomogowo-pożyczkową. Takie instytucje już dziś w radzie funkcjonują, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Nie ma też co ukrywać, że proste udzielanie pożyczek jest obarczone ryzykiem – możliwość weryfikacji zdolności kredytowej przez radę jest bowiem ograniczona. Dlatego też mój pomysł opiera się na pozyskaniu jako partnera instytucji finansowej, która udzielałaby takich startowych kredytów, czy pożyczek zainteresowanym. To nie byłby wysokie kwoty, bo rzędu kilku-kilkunastu tysięcy złotych. Rolę poręczyciela przejęłaby rada. Taki „impuls” mógłby być dla wielu osób wchodzących do zawodu nie do przecenienia.

Kolejny problem młodych to siedziba, która przecież niekoniecznie musi mieć postać kancelarii. Duża część warszawskich aplikantów to osoby spoza stolicy – mieszkają więc w wynajmowanych mieszkaniach, albo dopiero coś kupili. Założenie kancelarii w lokalu, który pełni funkcje mieszkalną jest trudne: powoduje zmianę jego przeznaczenia na użytkową, co jest mitręgą administracyjną, zwiększa też koszty. Część osób pracuje również dla wielkich kancelarii, ale rozlicza się jak osoby prowadzące działalność gospodarczą. Tacy adwokaci również mają problemy z siedzibą - nie zawsze bowiem ich wielki kontrahent zgadza się by dzieliły z nim adres.

I jak go rozwiązać?

Uważam, że dobrym pomysłem byłoby umożliwienie im zakładania kancelarii pod adresem samorządowym, a więc pod adresem rady. Tam mieliby formalną siedzibę i odbierali korespondencję. Drugim krokiem byłoby wprowadzenie w szerszym wymiarze coworking-u i stworzenie przy pomocy samorządu czegoś, co by zastąpiło przestarzałe i praktycznie nieużywane przez nikogo pokoje adwokackie. Chodzi o miejsca z biurkami i infrastrukturą potrzebną do pracy oraz z salami konferencyjnymi i obsługą sekretarską, które można by było wynajmować na godziny za stosunkowo niewielką opłatą, czy też nawet w ramach składki.

Zmiany dotyczyć powinny też składek. Opowiadam się za szeroką i elastyczną formułą zwolnień, i to nie opartą na konieczności przedstawiania szczególnej dokumentacji. Udowadnianie radzie, że nie stać nas na opłacanie składek może być krępujące, szczególnie gdy powodem zubożenia jest choroba, czy nieszczęście rodzinne. Tutaj oparłbym się na oświadczeniu, na słowie adwokackim. Prawdziwość tego oświadczenia kontrolowana byłaby na etapie przeprowadzania wizytacji w kancelarii.

Wróćmy do wyborów. 19 listopada będzie także dniem wyboru nowej rady?

To nie może być dzień wyboru nowej rady, bo nie ma takiego punktu w porządku obrad. Zapewne mogą się pojawić pomysły, że można go rozszerzyć. Moim zdaniem porządek nie może być jednak radykalnie zmieniony. Rada zwołując nadzwyczajne zgromadzenie zakreśliła porządek obrad w sposób jednoznaczny. W jego ramach dokonany ma zostać wyłącznie wybór dziekana oraz rzecznika dyscyplinarnego.

Nie będzie jednak panu – jeśli wygra – trudno przewodzić radzie, która związana była z dziekanem Majewskim?

Myślę, że jestem w stanie zorganizować pracę z tą radą w taki sposób, który przynosić będzie wymierne efekty. Cenię osoby w niej zasiadające - chociaż oczywiście moje pozytywne zdanie nie rozkłada się równomiernie na wszystkich członków. Gdyby się jednak okazało, że ktoś nie będzie chciał ze mną pracować i złoży rezygnację, wtedy w jego miejsce wejdzie zastępca członka rady. A na wiosnę, kiedy będzie miało miejsce zwyczajne zgromadzenie izby, będziemy musieli uzupełnić radę. Szczerze mówiąc nie przewiduję jednak takiego scenariusza. Jestem pewien, że z obecną radą uda mi się dobrze funkcjonować.

Jest pan cenzorem działań Naczelnej Rady Adwokackiej.

Cenzorem? Mam raczej bardzo krytyczne podejście do czasu, który upłynął od momentu kiedy byłem członkiem prezydium NRA. To już trzy lata. Muszę jednak z przykrością powiedzieć, że moje przewidywania dotyczące tego, w jakim kierunku potoczą się losy rady, w całości się sprawdziły.

To znaczy?

NRA nie funkcjonuje, a jedynie trwa. Przez te trzy lata nie załatwiono najistotniejszych spraw związanych z wizerunkiem, strategią, na stawkach kończąc. To, że nie umiano działać pod presją, że nie wypracowano stosownych mechanizmów reagowania – jak w soczewce – pokazała zresztą tzw. afera reprywatyzacyjna. Uważam, że 50 złotych które z adwokackich składek odpływa na działanie NRA, to pieniądze w dużej części wyrzucane w błoto. Na pewno będę dążył do zmniejszenia tej kwoty.

Nie wypracowano także żadnego systemu rozmowy z kolejnymi rządami, obojętnie jaka frakcja aktualnie jest przy władzy. Nie jesteśmy partnerem w dyskusji. I niestety nie wygląda żeby w tej sprawie coś się miało zmienić.

„Serca adwokatury bije w izbie” - to pana hasło wyborcze. Hasło osoby, która 3 lata temu startowała na prezesa NRA. Proszę mi wybaczyć, ale dostrzegam dysonans.

NRA powinna nadawać ton pewnym działaniom ogólnym. Wypowiadać się w najważniejszych dla adwokatury sprawach. Dbać o wizerunek zawodu. Startując do NRA chciałem na poziomie ogólnopolskim zachęcić kolegów do zmian, których wprowadzenie proponuję także dzisiaj. Niestety trafiłem wówczas na ścianę niezrozumienia.

Spodziewał się pan, że końcówka kampanii nabierze tak dużych rumieńców?

Przy okazji każdych wyborów pojawiają się emocje. Najważniejsze jest jednak to, że nie można być nigdy pewnym swego. Często „pewniacy” do objęcia jakiejś funkcji ostatecznie nie wygrywają. Najważniejsze jednak abyśmy mieli do siebie szacunek. Jeśli nie będziemy szanowali się nawzajem nie możemy oczekiwać, że będzie szanować nas ustawodawca, sądy i społeczeństwo.

Rozmawiała: Anna Krzyżanowska