Sąd okręgowy w Kalifornii odrzucił pozew, w którym zarzucono właścicielom platformy społecznościowej, że pozwalając, aby członkowie Państwa Islamskiego mieli tam swoje profile, materialnie wpierali ich działalność.

Powództwo w tej sprawie zostało wniesione w styczniu przez rodzinę amerykańskiego przedsiębiorcy Lloyda Fieldsa zajmującego się szkoleniem policjantów w Jordanie. W listopadzie 2015 r. zastrzelił go jeden z kursantów, jak się później okazało - sympatyk ISIS. Organizacja publicznie wzięła też odpowiedzialność za przeprowadzenie ataku.

Powodowie domagali się od Twittera zadośćuczynienia, uważając, że prowadzone za pośrednictwem platformy kampanie rekrutacyjne i fundraisingowe tylko w 2015 r. umożliwiły ISIS pozyskanie ok. 30 tys. nowych sympatyków.

Sędziego badającego sprawę nie przekonała jednak ich argumentacja i ostatecznie uznał, że odpowiedzialność prawna nie leży w tym przypadku po stronie Twittera. "Abstrahując od prywatnego charaktery Direct Messaging (chodzi o funkcję komunikatora -red.), powodowie nie przedstawili argumentów na rzecz traktowania Twittera jako coś innego niż wydawcę publikującego informacje dostarczane przez inne źródła" - czytamy w orzeczeniu.