Na suchość oka, na hemoroidy, na kaszel suchy i mokry, na zespół niespokojnych nóg. Reklamy telewizyjne. Mają nakłaniać do zakupu towarów o magicznych właściwościach – piorących, leczących, jeżdżących czy też niesłychanie usprawniających nam życie.



Reklamy mówią „jestem lepszy, kup mnie”. Czy ktoś w nie wierzy? Czy przekazują prawdę, czy też raczej są subtelnym oszustwem i manipulacją? Nawet sądy stwierdzają w swoich wyrokach, że nie należy w nie bezgranicznie wierzyć, a raczej traktować z przymrużeniem oka. Nie wierzymy więc, ale jednak, gdy pojawiamy się w aptece, to prosimy o ten znany z telewizyjnych i radiowych spotów specyfik, który pomaga walczyć z zespołem niespokojnych nóg (cokolwiek miałoby to oznaczać).
Uczestnicy telewizyjnych rozmów przy kawie czy herbacie – zarówno tych porannych, jak i popołudniowych – dawno przestali udawać, że biorą udział w jakiejś debacie. Bo przecież profesjonalna debata przez duże „D” charakteryzuje się m.in. przestrzeganiem zasady nieprzerywania sobie nawzajem, krytyką wypowiedzi, a nie uczestnika, szacunkiem dla współdebatujących.
Telewizyjne debaty, zwłaszcza te z udziałem polityków, przypominają raczej ring. Gdy zastanowić się, co jest ich celem, na pewno nie jest nim merytoryczna rozmowa. Dla stacji telewizyjnej to świetny sposób na zwiększenie oglądalności – nikt nie będzie przecież oglądał VIP-ów, którzy spokojnie wymieniają argumenty i prawią sobie uprzejmości. Dla dziennikarza telewizyjnego to sposób na budowę swojej pozycji. Dla bokserów biorących udział w „debacie” to szansa na przyciągnięcie uwagi widzów i sprzedaż swojego politycznego towaru.
Czy chodzi o rozwiązanie jakiegokolwiek problemu? Nie. To po prostu kolejna reklama. Jeśli w debacie uczestniczą politycy, to jest to reklama polityczna: partii i jej przedstawiciela. Nie obowiązują żadne zasady stosowane w debatach – wchodzimy w sferę manipulacji znanej z reklam. Argumenty są nieistotne, bo „debata” jest walką, więc liczą się zadane przeciwnikowi ciosy. Oczywiście zadawane nie fizycznie, lecz werbalnie. Widz kocha seriale, a „debaty” i „rozmowy” traktuje jak kolejny serial. O to, by był on ciekawy, dba redaktor prowadzący – wystarczy prowokujące pytanie i mamy swoisty rytuał wymiany razów, wzajemnego przerywania, przekrzykiwania, obrażania, kłamstw, matactw i manipulacji. Cel: doprowadzenie za wszelką cenę do tego, by w głowie telewidza pozostała „moja” narracja.
Reklama proszku do prania udowadnia, że właśnie ten jest lepszy od innych. „Debata” telewizyjna służy temu samemu – ma wykazać wyższość jednego boksera nad drugim. Przed emisją takiego programu nie ma informacji, że chodzi o reklamę, więc sądzimy, że jest on obiektywny i rzeczowy.
Ale niestety styl debat oglądanych w TV przeniósł się do normalnej rzeczywistości. Telewizyjna patologiczna debata wylądowała w naszych organizacjach. Staje się czymś powszechnym i codziennym. Debaty przekształcają się w ringi do walki o status uczestnika i bitwy o narzucenie własnego zdania słuchaczom. Nie są już formą poszukiwania odpowiedzi na ważne pytania lub rozwiązania problemu. Być może winniśmy je nazwać raczej zbiegowiskiem niż debatą. Uczestnicy zbiegowisk tak jak reklamy mówią „jestem lepszy, kup mnie”. Potencjalni kupujący siedzą przed ekranem telewizora lub na sali.
Prawdziwe debaty polegające na wymianie poglądów i przekonań mogą się przyczynić do budowy społeczeństwa obywatelskiego. Ringi służą walce, a walka zwykle daje przeciwne efekty. Niestety my, prawnicy, zaczęliśmy pojawiać się również na ringach.
Prawdziwe debaty polegające na wymianie poglądów i przekonań mogą się przyczynić do budowy społeczeństwa obywatelskiego. Ringi służą walce, a walka zwykle daje przeciwne efekty. Niestety my, prawnicy, zaczęliśmy się pojawiać również na ringach