Gdyby za takie je uznano – to można byłoby dowieść, że to redakcja ponosi odpowiedzialność. Polskie sądy jednak na razie odrzucają tę koncepcję.

Koncepcja listów do redakcji została zastosowana przez węgierski sąd w sprawie index.hu. Były także próby stosowania jej w Polsce. Próbował ją wprowadzić nad Wisłą mecenas Roman Giertych. Na razie bezskutecznie.

Próba zmiany linii

O co chodzi? Otóż ochrona portali internetowych przed odpowiedzialnością opiera się na tym, że komentarze są zamieszczane przez osoby trzecie nijak niezwiązane z przedsiębiorcą prowadzącym stronę, a co za tym idzie, odpowiedzialność powinna spoczywać na tym, kto komentarz napisał i opublikował. Portal jest bowiem jedynie stworzoną dla użytkowników platformą do samodzielnego publikowania swoich treści. Gdyby jednak przyjąć założenie, że komentarz jest listem do redakcji, to już ta redakcja za jego opublikowanie ponosiłaby odpowiedzialność.

Warto na potrzeby wyjaśnienia przypomnieć sprawę między firmą Axel Springer, wydawcą Faktu, a Romanem Giertychem. Otóż w 2010 r. na portalu fakt.pl został opublikowany artykuł opisujący działalność Romana Giertycha. Pod artykułem znajdowało się wiele komentarzy internautów, część z nich była wulgarna. Mecenas pozwał wydawcę fakt.pl, domagając się przeprosin oraz 8 tys. zł zadośćuczynienia. Przedsiębiorca bronił się, twierdząc, że wcześniej nie wiedział o problemie. Wskazywał przed Sądem Okręgowym w Warszawie, że gdyby tylko został poinformowany o treściach uderzających w byłego polityka, na pewno zareagowałby. Temu stanowisku sąd dał wiarę, uznając, że na podstawie wcześniej wspomnianych art. 14 i 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną powództwo należy oddalić.

Niekorzystnie dla mec. Giertycha orzekł także Sąd Apelacyjny w Warszawie. Uznał on, że nie zostało w toku postępowania dowiedzione, że wydawca fakt.pl wiedział o wpisach naruszających dobre imię powoda.

Roman Giertych postanowił wnieść skargę kasacyjną (sygn. akt I CSK 128/13). Wskazywał, że komentarze internautów umieszczane pod internetowymi wydaniami artykułów prasowych należy traktować jako listy do redakcji, a co za tym idzie – to wydawca ponosi za nie odpowiedzialność.

Pełnomocnik Axel Springer bronił się, że konstrukcja stworzona przez stronę powodową jest niewłaściwa, gdyż w przypadku listów do redakcji newralgicznym momentem jest decyzja przedsiębiorcy o publikacji listu bądź jego odrzuceniu. W przypadku zaś komentarzy umieszczanych na stronie internetowej w żadnym momencie nie była przeprowadzana selekcja treści, które następnie wyświetlały się na stronie.

SN: pozorna wygrana

Sąd Najwyższy skargę mec. Giertycha jednak uwzględnił. Co jednak ważne, nie opowiedział się za koncepcją traktowania komentarzy internautów jako listów do redakcji. Powodem uwzględnienia skargi kasacyjnej było to, że w ocenie SN sąd apelacyjny powinien dokładniej zweryfikować, czy wydawca wiedział o komentarzach naruszających dobre imię powoda. Sędzia Jan Górowski wskazywał przy tym, że skoro w komentarzach pojawiły się wulgaryzmy, które system filtrujący komentarze powinien usunąć, ale ich nie usunął, to należy uznać, że Axel Springer, być może, miało prosty dostęp do treści naruszających prawo. W efekcie SN przekazał sprawę do ponownego rozpoznania.

Komentarz to nie materiał prasowy

Sąd apelacyjny ponownie uznał, że pozwany przedsiębiorca ma rację i nie ponosi odpowiedzialności za obraźliwe treści umieszczone w jego serwisie, gdyż o nich nie wiedział.

W uzasadnieniu do wyroku z 27 lutego 2015 r. (sygn. akt VI ACa 262/14) wskazano m.in., że odpowiedzialności pozwanego nie można było rozpatrywać w płaszczyźnie odpowiedzialności wydawcy, pozwanemu nie można było bowiem przypisać statusu wydawcy wpisów dokonywanych przez użytkowników portalu. „W internetowym portalu dyskusyjnym o powszechnej dostępności możliwość zamieszczenia przez użytkowników sieci własnych opinii czy informacji, bez uprzedniej zgody redakcji czy też wydawcy dziennika internetowego Fakt, a także zgody administratora serwisu internetowego, wyróżnia ten szczególny charakter komunikatora, który już z tego względu nie może być traktowany jako materiał prasowy” – zaznaczył Sąd Apelacyjny w Warszawie. Sąd uznał, że listy do redakcji są materiałem prasowym pod warunkiem, że zostały przesłane do redakcji w celu ich opublikowania, za publikacje których ponosi odpowiedzialność redaktor naczelny. A ze względu na to, iż użytkownicy portalu internetowego nie przesyłają redakcji dziennika swoich opinii i komentarzy w celu opublikowania, lecz sami decydują o takiej publikacji, wyłączona jest możliwość traktowania ich treści jako materiału prasowego.

To rozstrzygnięcie wyjątkowo korzystne dla przedsiębiorców, gdyż oznacza, że komentarze umieszczone na portalu nie muszą spełniać restrykcyjnych wymogów ustawy z 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe (t.j. Dz.U. z 1984 r. nr 5, poz. 24 ze zm.).