Crowdfunding to już nie tylko wirtualne składki na tworzenie gier komputerowych i produkcję filmów, do których nie chcą się dołożyć tradycyjni inwestorzy, ale także zbiórki pieniędzy na finansowanie pomocy prawnej w sprawach sądowych. Za pośrednictwem działającej od kilku dni nowej platformy społecznościowej CrowdJustice można np. pomóc pewnemu kolumbijskiemu inżynierowi opłacić batalię prawną z koncernem paliwowym BP.

Uruchomiony przez londyński start-up serwis działa podobnie jak najpopularniejsza na świecie strona crowdfundingowa Kickstarter, która pozwala przeprowadzać wirtualne zbiórki pieniędzy na różnorodne przedsięwzięcia biznesowe i kulturalne. CrowdJustice dzięki licznym, drobnym wpłatom od osób zainteresowanych danym "projektem prawnym" ma z kolei pomóc w sfinansowaniu kosztów sądowych i wynagrodzenia prawników, ale także przyczynić się do nagłośnienia sprawy.

Na platformie crowdfundingowej można jednak organizować jedynie zbiórki na procesy sądowe, które mają konsekwencje dla całych społeczności. - Może chodzić zarówno o walkę o ochronę szpitala przed likwidacją czy rezerwatu dla ptaków, jak i problemy ważne z punktu widzenia szerszego interesu publicznego, np. tortury czy masową inwigilację – wyjaśnia Julia Salasky, szefowa start-upu, który stwarzył CrowdJustice, a w przeszłości prawniczka w ONZ i kancelarii Linklaters. Podkreśla też, że serwis jest w pewnym sensie odpowiedzią na coraz głębsze cięcia w budżecie na pomoc prawną z urzędu, od lat wprowadzane stopniowo przez rząd Davida Camerona. – W ich skutek już nie tylko najuboższych, ale i osoby średnio zarabiające mają utrudniony dostęp do wymiaru sprawiedliwości – dodaje.

Wirtualna zbiórka działa na bardzo prostych zasadach: każdy, kto jest stroną procesu sądowego w sprawie, która jest istotna dla jakiejś społeczności, może przesłać administratorom CrowdJustice wiadomość z krótkim opisem problemu oraz wyjaśnieniem, dlaczego ma on znaczenie. Pracownicy serwisu podejmują zaś decyzję o tym, czy sprawa zasługuje na to, aby zaapelować do internautów o datki. Osoba inicjująca kampanię, tzw. Case Owner, wyznacza okres trwania zbiórki oraz określa kwotę pieniędzy potrzebną do sfinansowania pomocy prawnej. Jeśli we wskazanym terminie nie uda się osiągnąć celu finansowego, karty kredytowe internetowych darczyńców nie zostaną obciążone, a sam projekt po prostu upada.

CrowdJustice pobiera 5-procentową prowizję od pomyślnie zakończonych kampanii crowdfundingowych. Standardową opłatę za usługę otrzymuje też organizacja płatnicza. Sami donatorzy nie mają zaś żadnego wpływu na prowadzenie sprawy sądowej, do której się dołożyli, ani na wybór prawnika.

Pierwsza zbiórka, w jakiej można od kilku dni wziąć udział za pośrednictwem CrowdJustice, została zainicjowana przez kolumbijskiego inżyniera Gilberto Torresa walczącego przed angielskim sądem odwoławczym z koncernem paliwowym BP. Mężczyzna wyjaśnia, że 15 lat temu został porwany przez paramilitarne bojówki finansowane przez BP za to, że jako działacz związku zawodowego próbował nagłośnić przypadki naruszenia praw człowieka przez koncern oraz spowodowane przez niego zanieczyszczenia środowiska. Po trzech miesiącach izolacji, w czasie których był torturowany, Torresa ostatecznie uwolniono, ale pod warunkiem, że opuści Kolumbię. W Londynie znalazł kancelarię prawną, która obiecała mu pomoc w zaskarżeniu sprawy do londyńskiego sądu w zamian za procent od wygranej, ale nadal brakowało mu 5 tys. funtów na pokrycie różnych kosztów sądowych. Dzięki kampanii na CrowdJustice zgromadził już ponad połowę tej kwoty.

Czy taki crowdfunding prawny ma szansę masowo przyciągnąć hojnych, społecznie zaangażowanych darczyńców? Doświadczenia kilku innych platform do organizowania wirtualnych zbiórek na prawników, założonych w ostatnich latach przez amerykańskie i australijskie start-upy, pokazują, że kampanie crowdundingowe mogą być całkiem skuteczne, ale na pewno nie idą gładko. Dla przykładu, działający od niespełna roku serwis Invest4justice chwali się na swojej stronie internetowej, że dzięki niemu udało się już uskładać prawie 2,9 mln dol. na 27 „projektów”. W ramach jednej z ostatnich pomyślnie zakończonych kampanii para gejowska z Gwatemali uzbierała na pomoc prawną 4 tys. dol. potrzebne do zaskarżenia do sądu decyzji urzędu miejskiego, który odmówił zarejestrowania ich związku.

Wachlarz batalii prawnych promowanych przez serwisy crowdfundingowe jest zresztą ogromny: od spraw karnych, dyskryminacyjnych i konsumenckich po pomoc prawną nielegalnym imigrantom, walkę o prawo do uprawiania marihuany na własny użytek, prawa ofiar molestowania seksualnego w wojsku, bezprawne aresztowania oraz ochronę wód lądowych przez zanieczyszczeniami przemysłowymi. Kwoty, jakich potrzebują inicjatorzy kampanii wahają się natomiast w przedziale kilku-kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Sukces zależy od przyciągnięcia jak największej liczby indywidualnych darczyńców, bo przekazywane wpłaty to najczęściej kilka-kilkanaście dolarów. Na platformie Invest4justice osoby, które prowadzą zbiórkę w swojej sprawie, mogą też zaoferować potencjalnym darczyńcom procent od wygranej.

Nie wszystkie sprawy dają jednak na to choćby cień szansy. Pewien Brytyjczyk ogłosił w serwisie plany pozwania agencji wywiadowczych M15 i M16, rządu brytyjskiego, hiszpańskiego i norweskiego oraz … masonów. Mężczyzna twierdzi bowiem, że został bezprawnie zatrzymany przez władze Hiszpanii i Anglii, zapewniając, że ma na to mocne dowody. Jak na razie, jego historia ujęła osiem osób, które wspomogły go finansowo kwotą ponad 3,5 tys. dol. Do celu droga jeszcze daleka, bo żeby opłacić prawników potrzebuje 200 tys. dol.