Polemika adwokata Andrzeja Zwary, prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej oraz adwokata Rafała Dębowskiego, sekretarza Naczelnej Rady Adwokackiej.
Jak wygrać przegraną sprawę? To proste. Podnosząc zarzuty natury formalnej. Wskazując przeszkody, których istnienie sprawia, że nie będzie można uwzględnić merytorycznie zasadnego wniosku. Zasadę tę zna każdy pełnomocnik procesowy. Z zamieszania medialnego wokół udzielenia przez pierwszego prezesa Sądu Najwyższego pełnomocnictwa procesowego w sprawie zbadania zgodności z konstytucją ustawy o dostępie do informacji publicznej (sygn. akt K 58/13) widać, że zasada ta jest znana również innym uczestnikom postępowania przed trybunałem.
Cóż mówi przepis? Na gruncie art. 29 ustawy o Trybunale Konstytucyjnym (t.j. Dz.U. z 1997 r. nr 102, poz. 643 ze zm.) nie ma wątpliwości, że każdy uczestnik postępowania może umocować do działania przed TK swojego przedstawiciela. W myśl art. 20 ustawy do postępowania przed trybunałem stosuje się odpowiednio przepisy kodeksu postępowania cywilnego. Odpowiednio stosowany przepis art. 87 k.p.c. zmusza do uznania, że pełnomocnikiem uczestnika postępowania przed TK może być adwokat lub radca prawny. Pełnomocnictwo jest bowiem jedną z form przedstawicielstwa. Kto nie wierzy, niech sprawdzi przepisy tytułu IV, działu VI kodeksu cywilnego.
Oceniając podnoszone zarówno przez marszałka Sejmu, jak i przez prokuratora generalnego wątpliwości co do „legitymacji” pełnomocnika pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, nie można oprzeć się wrażeniu, że zarówno pan marszałek, jak i pan prokurator szukają w sprawie zarzutów formalnych. Zarzutów, których w naszym najgłębszym przekonaniu nie ma. Bo każdy uczestnik postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym – bez wyjątku, także pierwszy prezes Sądu Najwyższego – ma prawo posiłkować się pełnomocnikiem – profesjonalistą. Próba ograniczania tego prawa stanowi w istocie zamach na uprawnienia zawodowe pełnomocników procesowych, gwarantowane ustawą – Prawo o adwokaturze oraz ustawą o radcach prawnych. Świadczenie pomocy prawnej jest istotą obu tych zawodów. W pełnym zakresie. Również w zakresie reprezentowania każdego bez wyjątku uczestnika postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym.
Czy pierwszy prezes Sądu Najwyższego postąpił właściwie, udzielając pełnomocnictwa profesorowi – uznanemu specjaliście od prawa konstytucyjnego? Nie ulega wątpliwości, że dokonał najlepszego wyboru. Bo poruszana problematyka należy do najbardziej złożonych i trudnych zagadnień prawa konstytucyjnego. Ustawa o dostępie do informacji publicznej (Dz.U. 2001 nr 112, poz. 1198) z legislacyjnego punktu widzenia nie jest – delikatnie mówiąc – szczególnie udanym tworem. Choć w myśl art. 61 ust. 4 Konstytucji RP ma określać jedynie tryb udostępniania informacji, to również próbuje redefiniować i rozszerzać zakres pojęcia informacji publicznej, posługując się przy tym kłopotliwą metodą definiowania „idem per idem” (np. „każda informacja o sprawach publicznych stanowi informację publiczną”). Czy w tego rodzaju sprawie można było obyć się bez specjalisty? Czy w tak wysoko specjalistycznej materii warto było ryzykować brak pomocy osoby, która doskonale zna swój fach? Na pewno nie.
Nie warto rezygnować z pomocy adwokata lub radcy prawnego. Bo mogłoby to prowadzić do takich skutków, jakie gołym okiem widać w twierdzeniu, jakoby zachodziła wątpliwość co do „legitymacji” pełnomocnika pierwszego prezesa Sądu Najwyższego do działania przed Trybunałem Konstytucyjnym. W naszym przekonaniu nie ma tu żadnej wątpliwości – pełnomocnik (o ile nie jest również uczestnikiem postępowania) nie posiada legitymacji procesowej; ani tej czynnej, ani tej biernej. Legitymację posiada mocodawca – uczestnik postępowania. Pełnomocnik zaś jest tylko przedstawicielem legitymowanego do działania podmiotu, działa w jego imieniu i na jego rzecz. Co nie pozbawia pierwszego prezesa Sądu Najwyższego jego legitymacji do działania przed Trybunałem Konstytucyjnym. W dobrze pojętym interesie publicznym.