W przyszłym tygodniu kilkutysięczna rzesza aspirujących do zawodów radcy prawnego i adwokata przystąpi do egzaminów zawodowych. Wśród nich nadal zdecydowaną większość stanowić będą absolwenci aplikacji organizowanych przez samorządy. Ci ze ścieżek eksternistycznych to raptem niewiele ponad jedna dziesiąta. Zdawalność egzaminu wśród tych ostatnich jest dużo mniejsza niż wśród aplikantów. Na aplikacje dostaje się corocznie w ostatnich latach średnio około pięćdziesiąt procent zdających na nie, z kolei egzaminy zawodowe zdaje średnio ponad sześćdziesiąt pięć procent do nich przystępujących - pisze Dariusz Sałajewski, prezes Krajowej Rady Radców Prawnych.
Powstaje pytanie – co się dzieje z nieszczęśnikami, którym nie udaje się przeskakiwać wspomnianych wyżej poprzeczek? Czy w ogóle można ich nazywać nieszczęśnikami, co byłoby równoznaczne z tym, że ci, którzy te poprzeczki zaliczyli, stali się automatycznie szczęśliwcami? W latach 2006–2014 tylko do egzaminów na aplikację radcowską przystąpiło łącznie blisko 54 tys. absolwentów wydziałów prawa (oczywiście ci, którym nie udało się pierwsze podejście, powtarzali je w kolejnych latach). Zdało 23,5 tys. W ostatnich pięciu latach do egzaminu radcowskiego przystąpiło blisko 15 tys. osób, zdało ok. 10 tys. Można by rzec, że ci ostatni otrzymali przepustkę do zawodu. Przy czym nie daje ona pewności faktycznego dostępu i pracy w zawodzie, o co wszak chodzi. Wybrańcami losu stają się więc nie ci, którzy tylko uzyskali kwalifikacje, ale ci, którzy dostali prawdziwą możliwość ich wykorzystania.
Pozostali, a jest ich coraz więcej, czują się nabici w butelkę.
Cały felieton czytaj na gazetaprawna.pl .