W żadnej z głośnych na świecie spraw pomyłek popełnionych podczas procedury zapłodnienia pozaustrojowego nie było wątpliwości, że pokrzywdzone pary mogą domagać się odszkodowania od szpitala
Zanim historię mieszkanki Polic, która urodziła dziecko z komórki jajowej innej kobiety, podchwyciły zagraniczne media, jedyny szerzej znany przypadek podobnego błędu medycznego miał miejsce w Japonii we wrześniu 2008 r. Para dwudziestoparolatków pomyślnie przeszła wówczas zabieg zapłodnienia in vitro w państwowym szpitalu w Takamatsu w prefekturze Kagawa. Ale już na wczesnym etapie ciąży po wykonaniu serii testów lekarze doszli do wniosku, że komórka jajowa, którą wykorzystano w procedurze, najprawdopodobniej należała do innej kobiety.
Wewnętrzne śledztwo przeprowadzone następnie przez szpitalną komisję jednoznacznie potwierdziło, że dwudziestoparolatce na skutek pomyłki w laboratorium wszczepiono zapłodnioną komórkę rozrodczą pochodzącą od innej pacjentki. Yuzo Matsumoto, dyrektor państwowej kliniki, w której doszło do nieszczęśliwego zdarzenia, natychmiast poinformował parę o błędzie i w imieniu całego personelu przyznał, że wina leżała po stronie szpitala.
Pacjentka, już ze świadomością, że nosi zapłodnioną komórkę jajową innej kobiety, w dziewiątym tygodniu ciąży podjęła decyzję o usunięciu zarodka. Wraz z mężem wytoczyła także powództwo cywilne prefekturze Kagawa, właścicielowi placówki, domagając się odszkodowania w wysokości 27,5 mln jenów (ok. 854 tys. zł). Ostatecznie w sierpniu 2009 r. małżeństwo zawarło ze szpitalem ugodę pozasądową na kwotę 8,2 mln jenów (ponad 254 tys. zł). Władze prefektury ponadto wystosowały pisemne ostrzeżenie do 61-letniego lekarza, którego pacjentką była skarżąca, upominając go za narażenie kobiety na obciążenie fizyczne i mentalne oraz skompromitowanie szpitala. Sam lekarz w specjalnym oświadczeniu wyraził ubolewanie z powodu błędu, jakiego się dopuścił oraz cierpień wyrządzonych niedoszłej matce i jej rodzinie.

Dwie pary, podobne nazwisko

Do równie precedensowych spraw należy też kilka głośnych przypadków omyłkowego wszczepienia pacjentkom klinik in vitro embrionów pochodzących od innych par. Ostatnia szeroko komentowana sprawa, która prawdopodobnie znajdzie finał w sądzie, miała swój początek niespełna rok temu w publicznym szpitalu im. Sandro Pertiniego w Rzymie.
Do pomyłki doszło w dniu, kiedy na oddziale leczenia niepłodności zabiegom in vitro poddały się w sumie cztery pary. W trzech przypadkach procedura zakończyła się pomyślnie. Po przeprowadzeniu serii testów prenatalnych u jednej z kobiet, będącej wówczas w trzecim miesiącu ciąży z parą bliźniąt, lekarze stwierdzili jednak niezgodność genetyczną między rodzicami a zarodkiem. Wyniki kolejnych badań nie pozostawiły wątpliwości, że pacjentce wszczepiono embrion pochodzący od innej pary, która tego samego dnia również pomyślnie przeszła zabieg in vitro (tyle że w jej przypadku na dość wczesnym etapie ciąża zakończyła się poronieniem). Ministerialna kontrola, którą wszczęto zaraz po ujawnieniu sprawy i zamknięciu oddziału, stwierdziła, że do pomylenia zarodków najprawdopodobniej przyczyniło się podobieństwo nazwisk obu małżeństw.

Wynik testów DNA bez znaczenia

Inaczej niż w przypadku japońskiej pacjentki, ciężarna Włoszka w zasadzie od początku czuła się matką bliźniąt i mimo braku genetycznych powiązań w ogóle nie brała pod uwagę aborcji ani nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby oddać dzieci „genetycznym” rodzicom. Zresztą nawet gdyby nie widziała siebie w roli ich rodzica, to włoskie prawo, tak samo jak polskie, za matkę dziecka uznaje kobietę, która je urodziła, bez względu na to, jakie są wyniki testów DNA.
Po nagłośnieniu sprawy przez media małżonkowie, od których faktycznie pochodził embrion, jeszcze zanim szpital zwrócił się do nich z formalną prośbą o weryfikację DNA, zaczęli podejrzewać, że zarodek może należeć do nich. Badania genetyczne tylko zaś potwierdziły ich przeczucia. Przed urodzeniem bliźniąt para wystąpiła do lokalnej jednostki opieki zdrowotnej (Azienda sanitaria locale) o udostępnienie informacji dotyczącej tożsamości przyszłych rodziców bliźniąt. Wprawdzie nie otrzymała żadnej pisemnej odpowiedzi, ale szpital, w którym poddała się zabiegowi in vitro, uprzedził, że prośba o ujawnienie danych osobowych nie zostanie spełniona, gdyż ich przekazanie stanowiłoby naruszenie prawa do prywatności osób trzecich.
24 lipca ubiegłego roku – tydzień przed narodzinami bliźniąt – w trybie pilnym para wniosła do sądu I instancji w Rzymie (Tribunale Ordinario di Roma) pozew cywilny, żądając w pierwszej kolejności zablokowania procedury rejestracji urodzenia dzieci w urzędzie stanu cywilnego, a następnie uznania ich za prawnych rodziców dzieci bądź przyznania im praw do odwiedzin jako rodzicom biologicznym. 8 sierpnia sąd oddalił jednak powództwo. W uzasadnieniu wyroku sędzia Silvia Albano podkreśliła, że włoski kodeks cywilny jednoznacznie rozstrzyga o tym, kto jest matką dziecka, stąd też powodowie nie mają podstaw do podejmowania jakichkolwiek działań prawnych, które miałyby na celu ustalenie ich statusu jako rodziców biologicznych.
Co więcej, rzymski sąd przyznał też, iż teoretycznie jedynym sposobem na zmianę tego stanu rzeczy byłoby zakwestionowanie konstytucjonalności właściwych przepisów. Tym niemniej sędzia Albano jednoznacznie zamknęła skarżącym tę drogę, uznając, iż w badanej sprawie nie przysługuje im odwołanie do Sądu Konstytucyjnego, gdyż byłoby ono sprzeczne z interesami dzieci, a zwłaszcza z ich prawem do stabilności i życia w rodzinie. Mimo to w ocenie sądu para miała pełne prawo do wniesienia przeciwko szpitalowi pozwu o odszkodowanie za szkody wynikające z błędów popełnionych przez personel zaangażowany w wykonanie nieprawidłowego zabiegu in vitro.
Małżeństwo nie poddało się i postanowiło walczyć o prawo do bliźniąt przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. W skardze przeciwko Włochom (sygn. sprawy 41146/14) niedoszli rodzice dowodzili, że wszczepienie pochodzącego od nich embrionu obcej kobiecie na skutek pomyłki publicznego szpitala stanowiło naruszenie ich prawa do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego (art. 8 konwencji).
Decyzją z 10 października ubiegłego roku trybunał w Strasburgu oddalił skargę, gdyż w jego ocenie para nie wyczerpała środków prawnych na poziomie krajowym. W szczególności zaś, wbrew sugestiom sądu rzymskiego, nie wytoczyła szpitalowi sprawy o błąd medyczny, a także nie zrobiła nic w kierunku ustalenia ewentualnej odpowiedzialności karnej jego personelu. Pełnomocnik małżeństwa od razu zapowiedział, że podejmie w tej kwestii odpowiednie kroki prawne.

Ugody po amerykańsku

Jak podkreślają amerykańscy prawnicy, zapewne najbardziej doświadczeni w podobnych sprawach, takie postępowania są zawiłe, kosztowne, a do tego bywa, że ciągną się latami. – Nawet proste pomyłki, takie jak złe oznaczenie szalki Petriego (rodzaj naczynia laboratoryjnego – przyp. red.) czy pominięcie jakiejś drobnej czynności przy łączeniu komórki jajowej z nasieniem wymagają zeznań wielu wiarygodnych ekspertów oraz żmudnego zbierania i oceniania dokumentów związanych z kwestionowaną procedurą. Dlatego w USA może to oznaczać wydatki nawet rzędu setek tysięcy dolarów – mówi Deborah Pergament, adwokat w chicagowskiej kancelarii Children’s Law Group specjalizującej się w obronie interesów nieletnich oraz wykładowca w szkole prawa Case Western Reserve.
W USA, gdzie do tej pory odnotowano najwięcej głośnych (i w domyśle kosztownych) przypadków nieprawidłowości przy wykonywaniu zabiegów in vitro, ogromna większość spraw, w wyniku których przyszłym matkom zaimplementowano zarodki pochodzące od innych par, nigdy nie trafiła na wokandę.
– Wprawdzie nie jest tajemnicą, że amerykańskie społeczeństwo przejawia nadmierną skłonność do wdawania się w procesy sądowe, ale sprawy o błędy medyczne, które dotyczą skomplikowanych, zawiłych procedur i wymagają zaawansowanej znajomości kilku dyscyplin naukowych najczęściej kończą się przedprocesowymi ugodami. A kiedy już do nich dochodzi, to zwykle zawarte umowy opatrzone są rygorystycznymi klauzulami poufności gwarantującymi zachowanie w tajemnicy szczegółowych zarzutów – tłumaczy Deborah Pergament.
Do nielicznych wyjątków należy przypadek pewnej kliniki in vitro w San Francisco, o której wiadomo, że w 2004 r. zgodziła się wypłacić poszkodowanej pacjentce milion dolarów w ramach odszkodowania za wszczepienie niewłaściwego embrionu. Nie dość, że lekarz, który przeprowadzał zabieg, przyznał, że już w ciągu kilku minut uświadomił sobie popełniony błąd, to jeszcze przez ponad dziewięć miesięcy od urodzenia dziecka nie poinformował o tym fakcie matki.