Polska ma już na swoim koncie dwie porażki w Strasburgu w sprawie tzw. więzień CIA. Pierwszy raz przegraliśmy w lipcu ubiegłego roku, gdy Europejski Trybunał Praw Człowieka, uwzględniając skargi Palestyńczyka i Saudyjczyka, stwierdził, że nasze państwo wielokrotnie złamało Europejską Konwencję Praw Człowieka. Drugi – gdy w tym tygodniu okazało się, że panel pięciu sędziów ETPC odrzucił odwołanie polskiego rządu w tej sprawie. Lipcowe orzeczenie trybunału stało się więc ostateczne.

Ale fiaska w tej sprawie ponosimy nie tylko na forum międzynarodowym. Także na krajowym podwórku nie mamy się czym pochwalić. Wciąż nie jest nam dane poznać treści odwołania, jakie Polska skierowała od wyroku. Bo i po co maluczkim taka wiedza? Ministerstwo Spraw Zagranicznych dokumentów nie ujawnia, twierdząc, że władny w tej sprawie jest nie polski rząd, ale szef kancelarii ETPC. Jaki jest koronny argument? Przepisy regulaminu trybunału, które dotyczą wglądu do informacji znajdujących się w posiadaniu ETPC. Problem w tym, że nie wyłączają one przecież możliwości rozpowszechniania tych informacji przez strony. Nie wyłączają także naszej ustawy o dostępie do informacji publicznej.
Ale decyzja MSZ to niejedyna krajowa porażka. Stawkę podbiła ostatnio prokuratura, która nie dopatrzyła się niczego złego w tym, że minister spraw zagranicznych nie chce udostępnić obywatelowi – Marcinowi Puźniakowi – odwołania Polski w sprawie więzień CIA. Mam przed sobą postanowienie Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście o odmowie wszczęcia śledztwa w tej sprawie, i jestem w kłopocie. Wiem, że prokuratorzy „mrówki” w rejonach są przeciążeni (ponad 300 spraw rocznie na głowę). Wiem o presji statystycznej. O tym, że najlepiej umorzyć albo odmówić wszczęcia, byle sprawa „zeszła”. A jednak nie mogę się nadziwić, jak uzasadnienie może się składać głównie z przytoczenia na zasadzie „kopiuj – wklej” stanowiska MSZ. Nie mogę też ogarnąć, dlaczego prokuratura analizowała sprawę jedynie pod kątem art. 231 par. 1 kodeksu karnego, czyli nadużycia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego. Nieśmiało podpowiem, że wymyślono na to inny przepis: „Kto, wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi, nie udostępnia informacji publicznej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”. Zresztą i konstytucja coś na ten temat wspomina: „Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne”. Mam naiwną nadzieję, że oba przepisy przyjęły się także w polskiej prokuraturze. Inaczej – byłaby naprawdę porażka.