Mimo że w krajach zachodnich formalnie nie ma żadnych barier, które utrudniałyby kobietom robienie świetlanych karier w zawodzie prawnika, to pod każdym względem mężczyźni nadal zostawiają je daleko w tyle.
Deborah Yates i Janet Wood poznały się kilka lat temu, kiedy razem pracowały w General Medical Council, brytyjskim odpowiedniku Naczelnej Rady Lekarskiej, na stanowiskach radców prawnych. Obie były już wówczas czterdziestoparolatkami, które miały za sobą prawie dwudziestoletnie kariery w różnych kancelariach w Manchesterze. Obie też od dłuższego czasu czuły już zmęczenie nie tylko nużącą, kazuistyczną pracą, ale i sposobem, w jaki przez lata były traktowane przez swoich przełożonych i kolegów mężczyzn. I nie chodzi o to, że miały za sobą serię jakichś traumatycznych doświadczeń. Przecież sytuacje, gdy na spotkaniach były automatycznie brane za sekretarki, a klienci przydzieleni z urzędu dopytywali się w areszcie, kiedy przyjdzie ich profesjonalny pełnomocnik, zna z autopsji zapewne większość przedstawicielek tej profesji. Mimo to od początku swojej kariery zawodowej odebrały wystarczająco wiele gorzkich lekcji pokory i respektu podszytych protekcjonalną życzliwością, żeby w końcu stwierdzić, że pora coś zmienić. Trzy lata temu Janet i Deborah bez żalu opuściły szeregi brytyjskiej palestry, na zawsze porzucając stonowane garsonki na rzecz... granatowych, drelichowych spodni, typowego roboczego stroju hydraulika. Nie, to nie jest żart. Prawniczki z Manchesteru miały już taką niechęć do żmudnej analizy przepisów i lekceważącego traktowania, że postanowiły przejść odpowiednie szkolenie i założyć małą firmę oferującą usługi hydrauliczne o nazwie All Sisterns Go (działającą nieprzerwanie do dziś). Opowiadając swoją historię reporterowi dziennika „Daily Mail”, przyznawały, iż były bardzo zaskoczone tym, że w zawodzie całkowicie zdominowanym przez mężczyzn nie spotykały się z seksistowskimi uwagami i pobłażliwym zachowaniem, do których przyzwyczaiły się, przebywając w swoim dotychczasowym środowisku.
Tak ekstremalne posunięcia zawodowe wśród prawniczek należą do rzadkości, tym niemniej prawdą jest, że nadal nieporównywalnie więcej kobiet niż mężczyzn bezpowrotnie odchodzi z tej profesji. A nawet jeśli nigdy nie nosiły się z takim zamiarem, to jest spore prawdopodobieństwo, że na każdym etapie swojej kariery będą na wszystkich polach przegrywać ze swoimi równie doświadczonymi kolegami: będą zarabiać mniej, wolniej awansować (albo wcale), rzadziej otrzymywać prestiżowe sprawy, a co za tym idzie, nigdy nie będą tak samo usatysfakcjonowane ze swojej pracy jak mężczyźni.
Nie są to tylko obiegowe opinie od lat utrwalane przez prawniczki feministki, które najchętniej przyznałyby kobietom specjalne przywileje przy podejmowaniu decyzji o zatrudnieniu, ale wnioski, jakie wyłaniają się z wielu statystyk. Liczne raporty, analizy i sondaże na temat sytuacji i perspektyw zawodowych prawniczek pozwalają bowiem zbudować dość pesymistyczny, jednowymiarowy obraz rzeczywistości, z którą zderzają się one w kancelariach. O ile w krajach Europy Zachodniej wiele jej aspektów nie jest dokładnie badanych, o tyle Amerykanie relacje genderowe w miejscach pracy analizują i kwantyfikują w każdym drobnym szczególe.
Z najnowszych danych Narodowego Stowarzyszenia ds. Kariery w Zawodach Prawniczych (National Association for Law Placement, NALP) wynika, że kobiety zajmują 45 proc. stanowisk „associate” w kancelariach prawnych, a tylko 20,2 proc. spośród nich doczekało się stanowiska partnera. Niewiele wyższy odsetek jest głównym radcą przedsiębiorstw. Najbardziej zachwiane proporcje płci występują natomiast na poziomie wspólników i partnerów zarządzających, którego osiągnięcie zależy zwłaszcza od liczby godzin przepracowanych nad danym projektem i umiejętności pozyskiwania prestiżowych klientów. Do pozycji menedżera i udziałowca zarazem udało się do tej pory dotrzeć zaledwie 16,5 proc. amerykańskich prawniczek i od ośmiu lat ten odsetek niemal nie drgnął. Aż 96 proc. partnerów zarządzających w 200 największych firmach prawniczych z siedzibą w Stanach Zjednoczonych to też mężczyźni. Za to jeśli chodzi o pracę na część etatu, która zwykle eliminuje, a w najlepszym przypadku utrudnia wejście na ścieżkę prowadzącą do stanowiska partnera, to w 70 proc. przypadków jest ona wykonywana przez prawniczki. – W ostatnich latach osiągnięcie najwyższych pozycji w kancelaryjnych hierarchiach dla wszystkich stało się dużo trudniejsze, niż było to jedną czy dwie dekady temu i w większości firm nie ma już obecnie jednej ścieżki zawodowej. Tym niemniej kobiety znacznie bardziej niż mężczyźni ucierpiały na przemianach strukturalnych na rynku usług prawnych. To właśnie one najczęściej zajmują stanowiska of counsel i counsel, które nie pozwalają starać się w przyszłości o udziały w zyskach firmy. A jeśli już udaje im się dołączyć do grona osób zarządzających kancelarią, to o wiele częściej niż mężczyźni zostają partnerami non-equity, którzy otrzymują wysokie wynagrodzenie, ale nie mają prawa do zysków ani takiego samego prawa głosu, co pełnoprawni wspólnicy. Innymi słowy, zajmują pozycje pozbawione realnej władzy wpływu na losy tej branży – mówi Roberta Liebenberg, partner w firmie Fine, Kaplan and Black w Filadelfii oraz przewodnicząca zespołu do spraw równości płci w ramach amerykańskiego samorządu adwokackiego (ABA).
Status non-equity partner bywa największą możliwą do zdobycia nagrodą pocieszenia dla kobiet, które pod względem zawodowym straciły miesiące z powodu pobytu na urlopie macierzyńskim lub zdecydowały się na pracę w zmniejszonym wymiarze godzin. W dużych kancelariach taką drogę zawodową prawniczek rezygnujących z części obowiązków w pracy, aby w tygodniu mieć więcej czasu dla rodziny, często nazywa się pogardliwie „ścieżką mamusi” (mommy track). O tym, jak trudno z niej uciec i znowu zostać pełnoprawnym graczem w kancelarii, świadczy choćby fakt, że w tym roku żaden doświadczony prawnik zatrudniony na elastycznych warunkach nie awansował na stanowisko partnera. Dane NALP wskazują, że trend jest raczej odwrotny: 57 proc. kobiet (dwa razy więcej niż mężczyzn) przed piątym rokiem pracy odchodzi z kancelarii, gdyż nie jest w stanie pogodzić oczekiwań przełożonych z rodzinnymi zobowiązaniami.
W wielkich kancelariach prawnych, które mają swoje siedziby w Europie, sytuacja i perspektywy prawniczek są nawet nieco gorsze, co potwierdzają dane korporacji zawodowych. W Wielkiej Brytanii jedynie 9,5 proc. kobiet pełni dziś funkcję wspólnika w dużej firmie prawniczej. Według szacunków brytyjskiego magazynu branżowego „Legal Business” ich udział na stanowiskach partnerów w pięciu najbardziej prestiżowych międzynarodowych kancelariach z centralą w Londynie (tzw. magiczny krąg) waha się w przedziale 13–17 proc. Nawet we francuskiej adwokaturze, jedynej w Europie, w której kobiety mają liczebną przewagę nad mężczyznami (stanowią 52 proc. wszystkich prawników), zaledwie trzy z nich pełnią funkcję partnera zarządzającego w jednej z setek paryskich kancelarii. Mimo że od kilku dekad na Zachodzie systematycznie rośnie liczba absolwentek prawa i prawniczek z tytułem zawodowym, nadal niewiele z nich uczestniczy w podejmowaniu decyzji, które mają wpływ na zasady rządzące rynkiem usług prawnych.
Jakby tego było mało, wiele wskazuje na to, że prawniczki mogą też zapomnieć o tym, że kiedykolwiek dościgną pod względem finansowym swoich kolegów z branży, nawet jeśli zaczynali karierę w podobnym momencie. Z raportów amerykańskiego Biura ds. Statystyk Zatrudnienia wynika, że dysproporcje w płacach obu płci są wyraźne już na początku kariery, a jeszcze bardziej rosną wraz z doświadczeniem. Jak pokazują wyliczenia statystyków, różnice te w przypadku początkujących prawników sięgają ok. 5 proc., natomiast partnerki w dużych firmach zarabiają już średnio 10 proc. mniej niż mężczyźni. To jednak nic w porównaniu z adwokaturą brytyjską, która kilka miesięcy temu podała, że średnie dysproporcje w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn we wszystkich praktykach osiągnęły w 2013 r. rekordowe 30 proc.!
Ewenementem na skalę światową pod względem relacji płac obu płci jest Japonia, chyba jedyny kraj wysoko rozwinięty, w którym zarobki prawniczek nie odbiegają, a czasem nawet przewyższają zarobki ich kolegów. Co ciekawe, pozostaje ona równocześnie jedynym bogatym państwem, gdzie liczba kobiet studiujących prawo i będących członkami samorządu adwokackiego od lat pozostaje na zasadniczo niezmienionym, bardzo niskim poziomie. Jak podaje Japońska Federacja Stowarzyszeń Prawniczych, do której należy w sumie 35 tys. członków, zawód ten wykonuje zaledwie 6,3 tys. Japonek. Znawcy specyfiki lokalnej branży prawniczej twierdzą, że nawet od zdolnych prawniczek oczekuje się przede wszystkim, że niedługo po studiach przejmą wszystkie obowiązki domowe, zwłaszcza że rzadko mają inne wzorce kobiecych ról do naśladowania. – Nieliczne prawniczki, którym na przekór stereotypom udaje się odnieść w zawodzie sukces, często są niezamężne i bezdzietne lub zarabiają na tyle dużo, że stać je na zatrudnienie całodobowej pomocy domowej – tłumaczy Juriko Kaminaga, profesor prawa na Uniwersytecie Senshu w Japonii. Dopiero w 1999 r. japoński parlament uchwalił przepisy, które jednoznacznie zakazywały publikowania ofert pracy wyłącznie dla mężczyzn.
Nadal nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby podczas rozmów kwalifikacyjnych zadawać im pytania o plany małżeńskie i rodzicielskie, a nawet przekonania religijne ich partnerów, co z teraźniejszej perspektywy kandydatki na stanowisko w jednej z amerykańskich firm prawniczych byłoby całkowicie niedopuszczalne. – Dzisiaj śmieję się z tego, że na spotkaniach rekrutacyjnych pracodawcy pytali mnie, czy nie będę płakać przed sądem i ile zamierzam urodzić dzieci. Ale paradoksalnie, takie jawne przejawy dyskryminacji łatwiej jest wyeliminować niż niezwykle subtelne, nieuświadomione uprzedzenia. Pod tym względem nie zmieniło się tak wiele. Po powrocie z urlopów macierzyńskich kobiety często np. dostają na koniec roku niezbyt przychylne ewaluacje od przełożonych i bywają pomijane przy przydzielaniu trudnych spraw, wymagających podróżowania i przebywania w tygodniu z dala od domu. Natomiast te, które są asertywne i nie boją się chwalić swoimi osiągnięciami, nierzadko są postrzegane jako zbyt agresywne i próżne – twierdzi Roberta Liebenberg. Jej obserwacje z trwającej przeszło czterdzieści lat kariery dowodzą, że opieka męskiego patrona oraz hierarchiczna struktura kancelarii z ich korporacyjnym nastawieniem na co najmniej 12-godzinny dzień pracy wzmacniają te niepisane formy dyskryminacji, a w efekcie przyczyniają się do tego, że postęp zawodowy prawniczek obecnie w zasadzie stoi w miejscu.