Zarówno obowiązujące, jak i proponowane przepisy dotyczące wynagrodzenia za energię produkowaną przez osoby fizyczne w mikroinstalacjach są niezgodne z konstytucją. Tak twierdzą prawnicy
Mikroinstalacje odnawialnych źródeł energii (OZE) w Polsce w 2012 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Chodzi o regulacje zawarte w małym trójpaku, czyli obszernej zeszłorocznej nowelizacji prawa energetycznego, i w projekcie ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE). A ściślej – o opisany w nich mechanizm wynagradzania prosumentów, czyli osób fizycznych sprzedających ewentualne nadwyżki energii wyprodukowanej w mikroinstalacjach, w ekologiczny sposób, głównie na własny użytek.

Nierówne traktowanie

Zgodnie z art. 9v prawa energetycznego (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 1059 z późn. zm.) sprzedawca z urzędu (zakład energetyczny) zobowiązany jest kupić prąd z mikroinstalacji przyłączonej do sieci dystrybucyjnej, która znajduje się na terenie jego działania. Płaci cenę równą 80 proc. średniej ceny energii w poprzednim roku kalendarzowym (ogłasza ją URE). Podobna regulacja znalazła się w art. 41 ust. 8 projektu ustawy o odnawialnych źródłach energii z 4 lutego 2014 r.
W opinii prawników, w obu przypadkach w sposób nieuprawniony i niezgodny z konstytucją zmodyfikowano regulację ogólną, gwarantującą odbiór prądu z OZE po średniej cenie z poprzedniego roku kalendarzowego (art. 9a ust. 6 prawa energetycznego). – Brak uzasadnienia, by inaczej płacić za energię z mikroinstalacji, a inaczej za wytworzoną przez korporacje. To przecież taki sam prąd – tłumaczy Robert Rybski, konstytucjonalista z organizacji prawniczej ClientEarth należącej do Koalicji Klimatycznej (porozumienie organizacji pozarządowych walczących o ochronę klimatu). Jego zdaniem przepisy naruszają konstytucyjne zasady równości i ochrony praw majątkowych. W drugim przypadku chodzi o to, że ingerują w prawa właścicieli mikroinstalacji, którzy powinni otrzymywać cenę odpowiadającą wartości dostarczonego prądu. – Nakaz sprzedaży energii za 80 proc. ceny należy uznać za formę wywłaszczenia – dodaje.

Wątłe uzasadnienie

Eksperci zwracają uwagę, że zarzut nierównego traktowania można byłoby pominąć, gdyby zapisy o mniejszym wynagrodzeniu dla producentów zielonej energii zostały szczegółowo i przekonująco uzasadnione. Ale o tym nie ma mowy. Przepis w małym trójpaku pojawił się jako efekt senackiej poprawki do ustawy. Jej autorem było Ministerstwo Gospodarki. Resort tłumaczył, że chce zachęcić prosumentów, by jak największą ilość wyprodukowanego przez siebie prądu zużywali na własne potrzeby, a jak najmniej sprzedawali.
Z kolei teraz, w odpowiedzi na nasze pytania, resort tłumaczy, że w projekcie ustawy o OZE mechanizm wynagradzania prosumentów zostanie utrzymany, ponieważ kluczowe dla nich powinno być to, że produkcja energii w mikroinstalacjach pozwala uniknąć kosztów jej zakupu od innych wytwórców. Jednocześnie chodzi o to, by umożliwić osobie fizycznej sprzedaż ewentualnych nadwyżek (bez obowiązku prowadzenia działalności gospodarczej), ale z uwzględnieniem kosztów, jakie się z tym wiążą dla przedsiębiorstw zobowiązanych do zakupu. Stąd stawka w wysokości 80 proc.
Prawnicy uważają jednak, że tłumaczenia MG są niewystarczające. – Przecież wszyscy wytwórcy energii – prosumenci i inni – mają jedną ważną cechę wspólną. Produkują i sprzedają prąd. Ich sytuacja powinna być więc jednakowa. A nie jest. Załóżmy, że prosument produkuje rocznie np. 100 kWh. Zapłatę otrzymuje wyłącznie za 80 kWh, a z pozostałych 20 kWh jest de facto wywłaszczany: musi je oddać operatorowi sieci dystrybucyjnej bez odszkodowania – tłumaczy Robert Rybski.
Paweł Cyganik, radca prawny z kancelarii J. Chałas i Wspólnicy, wskazuje, że ewentualne zróżnicowanie producentów prądu nie może prowadzić do dyskryminacji. – Może być wprowadzone tylko w sposób proporcjonalny i z uwagi na określony, ważny interes publiczny – mówi.
Zwraca uwagę na paradoks: omawiane regulacje mają na celu promowanie energii ekologicznej, w tym z mikroinstalacji, i tym samym zwiększenie bezpieczeństwa dostaw. – Jednak ustawowe obniżenie ceny prądu z mikroinstalacji trudno uznać za promocję takich źródeł – podkreśla. Jego zdaniem, sprawą powinien się zająć Trybunał Konstytucyjny.
– Przepisy, o których rozmawiamy, są cyniczną próbą oszukania obywateli. To tak jakby powiedzieć właścicielowi małego, osiedlowego sklepu, że pozwalamy mu sprzedawać towary, ale pod warunkiem że 20 proc. uzyskanych pieniędzy będzie on przekazywał pobliskiemu supermarketowi – wskazuje dr hab. Zbigniew Karaczun, Prezes Okręgu Mazowieckiego Polskiego Klubu Ekologicznego.
I dodaje, że trudno się dziwić, iż energetyka prosumencka w Polsce się nie rozwija, inaczej niż w Niemczech czy Wielkiej Brytanii.