Nie dziwi zupełnie , gdy dowiadujemy się, że adwokaci , radcowie prawni czy też sędziowie są autorami publikacji z zakresu określonej dziedziny prawa. Prawnicy opracowują także komentarze do ustaw lub glosy do wyroków. Adwokat z Krakowa, Rafał Wypiór jest natomiast autorem powieści , którą opublikował wydawca „Kodu Leonarda da Vinci”.

Większość prawników, dla relaksu, czytuje książki. Adwokat Rafał Wypiór, partner w kancelarii Kaczor Klimczyk Pucher Wypiór, sam napisał powieść. Podkreśla, że praca nad powieścią stanowi bardzo satysfakcjonujące hobby. Nie wyklucza, więc że pojawi się kolejna pozycja książkowa jego autorstwa.

O tym, aby napisać powieść, Rafała Wypiór myślał od dość dawna. Zamierzenie to zrealizował dopiero, gdy zrodził się pomysł określonej tematyki. Wcześniej był on autorem krótszych form literackich. Pisanie powieści, adwokat określa mianem pasjonującej przygody.

Powieść Rafała Wypióra, została zatytułowana „Kronika okresu wypowiedzenia” i opowiada o perypetiach Jana Reces, który popada w tarapaty finansowe i pilnie poszukuje gotówki na spłatę kredytu.

- Na przestrzeni trzydziestu dni, po których nastąpi zapadalność kredytu, Jan Reces podróżuje na pograniczu świata realnego i urojonego po mieście zbudowanym gdzieś pomiędzy magicznym Krakowem, sta(j)lową Warszawą i złotą Pragą, spisując z tej podróży pamiętnik, który staje się przyczynkiem do krytycznej refleksji nad kondycją sztuki, a zwłaszcza literatury, w ponowoczesnych czasach- opowiada Rafał Wypiór

Dążąc do zdobycia pieniędzy Reces wpada w sidła kolesi z układu, a właściwie podstolika, który dopiero ma ambicje na większy przekręt, dzięki czemu akcja nabiera tempa. Wszystko oczywiście kończy się tragicznie, lecz w finale pozostawiam czytelnikowi coś na otarcie łez i nie chodzi o zwykły suspens, ale o możliwość odczytania powieści na nowo i odnalezienia alternatywnego sensu poszczególnych scen- podkreśla Rafał Wypiór.

Adwokat podkreśla, że jego podstawowy fach to oczywiście zawód adwokata. Nimmniej jednak podszedł do pisania powieści bardzo serio.

Fragment powieści adwokata, Rafała Wypióra:

"Witajcie w małpiarni. Puk… puk… puk… wchodzimy, patrzymy, trzy małpy siedzą na biurku,
a czwarta – naczelna podbiega do nas i jak nie zacznie fikać, wywija salta mortale, na głowie staje i stopą w stopę klaszcze. „Patrzcie, jaka jestem zwinna”. Nagle się zaduma i po brodzie drapie, istny cyrk. „Mam!” – krzyczy. Tego jeszcze nie było. Wkłada rękę do ust, głęboko, jeszcze głębiej i tam, na samym dnie swojego jestestwa, chwyta się za taki dinks, ciągnie. „Et voila!” – Staje przed nami przenicowana a rebour, nie ta małpa, diabeł wcielony. „Oto, mili państwo, numer popisowy”. Prawnik od podszewki, made by Armani. Co za aksamit, wprost leje się przez palce, jak woda. Spróbuj go ująć. No? Panta rei, a ten ścieg. Szlachetny? Hand made, żadna tam masówka. I znowu dinks, energiczny ruch pod publikę i naszym oczom ukazuje się gładka powierzchowność Valentino, w stalowym gorsecie Bossa.
Pod 30onakantwyprasowaną skórą pulsuje komórka, niczym
áêè98%wool2%elastane bypass-wibrator, kabelkiem tłoczący adrenalinę przez ucho do bezdennej cipy pod kształtną czaszką. L’uomo deliquente, Lombroso, umbrella, dancer in the rain, Fred Astair, Alistair MacLean, advocatus diaboli, doktor Faustus, Jekyll amp; Hyde, Barry White, śpiewa, tańczy i swawoli, ledwie budy nie rozwali, cha cha, chi chi, hejże, hola! Siadł w końcu przy stole, podparł się w boki
jak basza, Skandal” – krzyczy, „Skandal! – woła, opinię publiczną przestrasza, na patrona
z trybunału dzwoni kieską, pomału małpy wścibskie zakrywają uszy, usta, oczy, on zaś chwyta się za krocze na dowód, że do wyruchania klienta musi mieć nie lada ważny powód, i gniecie
i układa… w głowie okrągłe zdanie, i czesze i układa… włosy w przedziałek… i drapie, i układa…
– Benek, do jasnej cholery, przestań drapać się po jajach! Idź z tym do lekarza – wrzasnął Makler.
– No to jak? Jesteśmy umówieni? – zwrócił się do mnie Benek, ignorując niestosowną uwagę kolegi. – W poniedziałek składamy pozew.
Przytaknąłem i podniosłem się z krzesła, lżejszy o…
– Dwadzieścia jeden gramów? – zapytał, jakby czytał w moich myślach.
– Hę?
– Bez obaw – dodał tonem uspokajającym – Tu się nic nie zgubi.
– Chyba że dusza – burknął pod nosem Makler.
– Co powiedziałeś?
– Nic, nic, żartowałem.
– Jeszcze tylko proszę tu podpisać.
– A to co? – Przede mną leżała czysta kartka.
– Pełnomocnictwo – wyjaśnił Benek.
– Ale przecież tu nic nie jest napisane.
– Czyżbyś nam nie ufał? – zapytał Makler.
Nic nie odpowiedziałem. Wziąłem do ręki pióro i wykaligrafowałem: „Jan Reces”.
In nomine patri et filli et spiritus sanctus…
– Amen – spuentował Benek i zamknął akta.”