Posłowie z sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych pracującej w podkomisji nadzwyczajnej nad rządowym projektem nowelizacji ustawy o dostępie do informacji publicznej, nie zgodzili się na ograniczenia, które chcieli wprowadzić do ustawy ministrowie.
To dopiero początek
Przyjęte przez Radę Ministrów przepisy nie wytrzymały krytyki organizacji pozarządowych, które alarmowały, że pozwalają one na utajnienie niemal każdej informacji publicznej.
– Sprawa nie jest jeszcze wygrana. Być może strona rządowa będzie próbowała wprowadzić przepis w jakiejś zmodyfikowanej wersji jeszcze na etapie komisji lub potem – mówi Mikołaj Barczentewicz, współpracownik Fundacji FOR.
– Od początku uważaliśmy, że ten przepis byłby niezgodny z konstytucją oraz zdrowym rozsądkiem. Na szczęście posłowie dali się przekonać – dodaje Mikołaj Barczentewicz.
Podobnie komentuje sprawę Stowarzyszenie Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich. To raczej wygrana bitwa, a nie wojna.
– Obawiamy się jednak, że pomysł wróci podczas dalszych prac, np. w Senacie. Rządowi bardzo zależy na tym, aby go przeforsować – mówi Szymon Osowski; prezes SLLGO.
– Podkomisja nadzwyczajna wykreśliła ten przepis. Nasza decyzja była jednomyślna – mówi poseł Marek Wójcik (PO), przewodniczący podkomisji.
Wyjaśnia, że posłowie uznali, że jego redakcja mogłaby doprowadzić do nadużywania instytucji czasowego nieudostępniania informacji publicznej.
– Przepis zamiast do ochrony interesów państwa mógłby służyć do zatajania przed mieszkańcami różnych drobnych spraw przez samorządy – dodaje poseł.
Intencje słuszne, ale...
Jego zdaniem intencje rządu były słuszne, ale ich wykonanie już gorsze.
– Chodziło o to, aby w pewnych sytuacjach, gdy interes państwa za tym przemawia, nie upubliczniać np. instrukcji negocjacyjnych, analiz i opinii prawnych. Ale nie tędy droga. Takie informacje powinny być chronione poprzez nadanie im odpowiedniej klauzuli: poufne, zastrzeżone, tajne. To wystarczające zabezpieczenie – dodaje przewodniczący podkomisji.
Projektowany przez rząd przepis przewidywał ograniczenie dostępu m.in. do stanowisk, opinii, instrukcji lub analiz sporządzonych przez lub na zlecenie Rzeczypospolitej Polskiej, Skarbu Państwa lub jednostki samorządu terytorialnego na potrzeby procesu prywatyzacji lub postępowań sądowych do czasu ich zakończenia.
– To praktycznie umożliwiałoby zablokowanie każdej informacji na poziomie administracji rządowej oraz samorządu – mówi Szymon Osowski.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka wspólnie z Izbą Wydawców Prasy krytykuje także rezygnację dochodzenia dostępu do informacji publicznej przed sądem cywilnym.
Podobne zdanie ma SLLGO.
– Obawiamy się, że sąd administracyjny będzie rozpatrywał sprawę tylko pod względem proceduralnym, będzie orzekał co do warunków formalnych ograniczenia. Sąd administracyjny nie może też nakazać udostępnienia informacji publicznej. Może tylko uchylić decyzję jakiegoś urzędu. Natomiast sąd cywilny może orzec, że nakazuje udostępnianie informacji publicznej – uważa Szymon Osowski.
Odmawiają też sądom
Dziś część spraw jest rozpatrywana przed sądami administracyjnymi, a część przed cywilnymi.
– Ten dualizm nie jest problemem – mówi Szymon Osowski.
Według niego ważniejsza jest inna kwestia. Zdarza się, że w sprawach o dostęp do informacji publicznej administracja odmawia sądom dostępu do informacji publicznej. Argumentuje to tak, że w ramach postępowania strona, która domaga się dostępu do informacji, mogłaby się z nimi zapoznać w ramach czytania akt sprawy, jeszcze przed osądzeniem sprawy.
– Ten problem trzeba uregulować w pierwszej kolejności – uważa Szymon Osowski.