PARYTETY ŚWIETNIE WYGLĄDAJĄ na partyjnych sztandarach. W realnej polityce są uciążliwe
PARYTETY ŚWIETNIE WYGLĄDAJĄ na partyjnych sztandarach. W realnej polityce są uciążliwe
Kobiety nie mogą liczyć na specjalne względy przy tworzeniu list wyborczych w wyborach samorządowych. Ustawa parytetowa, która była jednym z głównych motywów kampanii prezydenckiej, utknęła w Sejmie. Mimo zapewnień wszystkich ugrupowań o eksponowaniu kobiet na listach praktyka wygląda inaczej.
W Gdańsku SLD i SdPL ustaliły, że wspólnym kandydatem lewicy na prezydenta będzie szef tamtejszej rady miejskiej SLD Krzysztof Andruszkiewicz. Wcześniej jako kandydata na ten urząd SdPL zarejestrował w Komisji Wyborczej Jolantę Banach. Musiała ona jednak ustąpić miejsca mężczyźnie i teraz kandyduje do rady miasta.
– Musieliśmy pójść na pewne ustępstwa. Konfrontacja z największą lewicową partią byłaby złym pomysłem, dlatego woleliśmy zrezygnować z naszego kandydata, by mieć większe szanse w wyborach jako porozumienie lewicy. Był to wybór mniejszego zła – mówi Przemysław Kmieciak z jej sztabu.
Jeszcze gorsza sytuacja spotkała Marię Weber, kandydatkę PO do rady miasta. Lokalne władze PO obiecywały jej drugie miejsce na liście wyborczej na warszawskiej Woli. Gdy lista była gotowa, Weber znalazła się na miejscu czwartym.
– Padłam ofiarą kolesiostwa i przetargów partyjnych. Moje miejsce zajął młody podopieczny posła Michała Szczerby – tłumaczy Maria Weber.
A wysokie miejsce daje dużo większe szanse na sukces. Pierwszemu na liście Platforma przyznaje 3400 zł na kampanię. Drugi może liczyć na 1900 zł, trzeci na 1100 zł. Czwarty otrzymuje już tylko 400 zł.
– W takiej sytuacji zrezygnowałam z prowadzenia kampanii – mówi Weber.
Nie dziwi to Joanny Reyman z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej. – Wiele pań skarżyło się, że są traktowane przez swoje ugrupowania jak paprotki – mówi Reyman. – Są na listach, ale poza wybieralną piątką, narzuca im się, jak mają wyglądać ulotki wyborcze.
Według danych PKW mężczyźni stanowią przygniatającą większość kandydatów na wszystkich szczeblach wyborczych. Największy ich odsetek jest wśród kandydatów na urząd wójta, burmistrza lub prezydenta – ok. 87 proc., najmniejszy do rad miast na prawach powiatu – ok. 65 proc.
– Z całej Polski otrzymuję skargi od kobiet, które są usuwane z list wyborczych lub przesuwane na gorsze miejsca – mówi prof. Magdalena Środa, były pełnomocnik rządu ds. równego traktowania kobiet i mężczyzn.
Dodaje, że sytuacja jest najgorsza na najniższych szczeblach samorządowych. – Tam rządzą męskie, kilkuosobowe układy – twierdzi.
Ale nie tylko. W Poznaniu o fotel prezydenta konkurują sami mężczyźni: były wojewoda Tadeusz Dziuba (PiS), obecny prezydent Ryszard Grobelny (do niedawna z PO), przewodniczący rady miasta Grzegorz Ganowicz (PO), biznesmen Dariusz Bachalski (SLD) i doradca gospodarczy Jacek Jaśkowiak ze Stowarzyszenia My-Poznaniacy. Jedynym kobiecym akcentem jest Maria Pasło-Wiśniewska, która udzieliła poparcia Jaśkowiakowi. W poprzednich wyborach konkurowała z Grobelnym jako kandydatka PO.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama