Rusza reforma procedury cywilnej. Sądy będą mogły zostawiać oczywiście bezzasadne pozwy bez rozpoznania. - Będzie możliwość wyłączenia ze sprawy nie tylko sędziego, ale też całego sądu - zapowiada Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości.

O tym, że Ministerstwo Sprawiedliwości zaproponuje głębokie zmiany w kodeksie postępowania cywilnego, DGP informował jako pierwszy w sierpniu tego roku. Teraz ustaliliśmy, że projekt zostanie upubliczniony w ciągu najbliższych dni. Co przewiduje? Zmiany dotyczyć będą m.in. właściwości miejscowej sądów. Osoba, która została obrażona w internecie, nie będzie już musiała jeździć na rozprawy do sądu, w okręgu którego mieszka jej prześladowca. Pozew o ochronę dóbr osobistych będzie mogła złożyć w miejscu swojego zamieszkania. Resort chce również umożliwić składanie wniosków o wyłączenie całego sądu, a nie tylko poszczególnych sędziów (w praktyce oznacza to, że sprawa będzie rozpatrywana w innym sądzie). Zdaniem pomysłodawców narzędzie to bardzo dobrze przysłuży się wizerunkowi wymiaru sprawiedliwości. Dzięki niemu będzie można wyłączyć od razu cały sąd, np. w sytuacji gdy miał on rozstrzygać spór dotyczący kogoś należącego do lokalnego establishmentu.

Jak zapewnia Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości, reforma ma przede wszystkim doprowadzić do przyśpieszenia procesów cywilnych. W tym celu resort zamierza m.in. wytoczyć wojnę sądowym pieniaczom. Pieniactwo to zakała polskich sądów, którą sami sędziowie nazywają „grą w durnia”. – A tym durniem niestety jest sąd – podkreśla wiceminister Piebiak.

To, że sądowe pieniactwo to problem, potwierdza historia pewnej osoby skazanej za morderstwo. Obecnie odbywa ona karę pozbawienia wolności w jednym z pomorskich więzień. Statystycznie pisze po 50 skarg dziennie. W sumie wysłała ich już 8,5 tys. Mało tego, jak dotąd Skarb Państwa musiał skazanemu pieniaczowi zapłacić odszkodowania w wysokości 24 tys. zł, m.in. za to, że urzędy nie nadążają z rozpatrywaniem jego spraw.

Dzięki zmianom, które na dniach mają zostać zaprezentowane opinii publicznej, takie przypadki zostaną w przyszłości wyeliminowane. To pierwszy, po dwóch latach rządu PiS, projekt resortu sprawiedliwości, który może w realny sposób wpłynąć na przyśpieszenie postępowań sądowych. Do tej pory skupiano się przede wszystkim na wprowadzaniu przepisów dających ministrowi sprawiedliwości uprawnienia w dokonywaniu zmian kadrowych.

W sierpniu DGP jako pierwszy informował o zmianach, których w procedurze cywilnej chciałby resort sprawiedliwości. W najbliższych dniach ma zostać upubliczniony gotowy projekt. Jego celem ma być przede wszystkim przyspieszenie postępowań w sądach cywilnych, a ma do tego doprowadzić m.in. ukrócenie pieniactwa. Po naszej publikacji pojawiły się jednak głosy, że to, co proponuje ministerstwo, to żadna rewolucja, bo już dziś w kodeksie postępowania cywilnego są narzędzia, które umożliwiają sądom eliminowanie trefnych pozwów, tyle że sędziowie nie chcą z nich korzystać.
Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości / Newspix / Herok
Przygotowany przez nas projekt jest gruntowną reformą Kodeksu postępowania cywilnego, która ma na celu usprawnienie, uproszczenie i przyspieszenie postępowań przed sądem w sprawach cywilnych. Wprowadzamy wiele przełomowych rozwiązań, wśród których znajduje się również walka z pieniactwem. Twierdzenie, że już dziś są wystarczające narzędzia umożliwiające przeciwdziałanie nadużyciom procesowym, takim jak składanie nieuzasadnionych pozwów, to fikcja. Takie tezy formułują teoretycy oderwani od praktyki stosowania prawa. Ich zdaniem narzędziem do walki z pieniactwem może być np. art. 3 k.p.c. Tymczasem przepis ten stanowi jedynie, w jaki sposób powinny się zachowywać w trakcie procesu jego strony i uczestnicy. Jest w nim powiedziane np., że mają dokonywać czynności procesowych zgodnie z dobrymi obyczajami.
No właśnie. Gdy postępują wbrew tym regułom, sąd zyskuje podstawę, aby oddalać ich żądania.
Sędziowie tak tego przepisu nie interpretują. I trudno im się dziwić, skoro nie wynika to wprost z treści ustawy. Naprawdę, konia z rzędem temu, kto wskaże, czy to orzeczenie sądowe, czy też jakąś czynność sądową, oparte na art. 3 k.p.c. lub innym równie ogólnikowym przepisie k.p.c.
To po co te przepisy zostały zawarte w k.p.c.?
Z perspektywy sędziowskiej są to ozdobniki, które nie znajdują odbicia w sądowej rzeczywistości. Nie są w stanie pomóc sądowi walczyć z trefnymi pozwami, czy też czynnościami podejmowanymi tylko w celu przedłużania postępowań.
Jednak mimo tego, co Pan mówi, do tej pory panowało przekonanie, że obecne rozwiązania są wystarczające.
Nie mnie oceniać, dlaczego poprzednicy, którzy decydowali o takim, a nie innym kształcie kodeksu de facto nie chcieli się zmierzyć z problematyką obstrukcji procesowej. Faktem jednak jest, że tego nie zrobiono. A efektem tego było tolerowanie przypadków wytaczania tak absurdalnych powództw jak np. o wydanie działki na Księżycu. I mimo że dla wszystkich, nie tylko dla prawników jest oczywiste, że powództwo takie jest nie do uwzględnienia, obecny k.p.c. nakazuje traktowanie go ze śmiertelną powagą. To powoduje, że sąd musi dokonać wielu czynności, takich jak np. wezwanie do sprecyzowania powództwa, do wskazania wartości przedmiotu sporu, a w niektórych przypadkach nawet ustanowić dla powoda pełnomocnika, tylko po to, żeby po roku czy dwóch stwierdzić to, o czym wiedziano od początku, czyli że powództwo podlega oddaleniu, bo Kowalskiemu działka na Księżycu nie przysługuje. Powód może się oczywiście od tego orzeczenia odwołać i zazwyczaj to robi, co generuje dodatkowe koszty, którymi obciążany jest zazwyczaj Skarb Państwa. Sądy tracą też cenny czas, który mogłyby poświęcić na rozwiązanie problemu osób przychodzących do nich z naprawdę poważnymi problemami życiowymi. To nonsens. Wśród sędziów mówi się, że jest to gra w durnia. A tym „durniem” niestety jest sąd.
To co się teraz zmieni?
Sąd będzie mógł takie oczywiście bezzasadne pozwy oddalać na posiedzeniu niejawnym. Będzie się to działo w trybie uproszczonym, a więc bez konieczności np. wzywania powoda do uzupełniania braków, czy też do uiszczenia opłaty. Sąd nie będzie musiał się również pochylać nad wnioskami zawartymi w takim pozwie. W takim przypadku sąd będzie z urzędu pisał uzasadnienie, które z założenia nie będzie zbyt skomplikowane.
Czy od takiego orzeczenia będzie przysługiwało odwołanie?
Oczywiście. Powód, który się z takim rozstrzygnięciem nie zgodzi, będzie mógł apelować do sądu II instancji, który sprawę rozstrzygnie ostatecznie. Wszystko będzie się odbywało z zachowaniem konstytucyjnego standardu dwuinstancyjności postępowania. Jednak oszczędzimy dzięki temu rozwiązaniu mnóstwa czynności, sporych kosztów i angażowania w absurdalny proces osoby pozwanej.
Nie obawia się Pan, że sędziowie będą mieli obawy, aby używać tego narzędzia? Że dla świętego spokoju będą woleli jednak przeprowadzić całe postępowanie? Takie pytanie samo się nasuwa, gdy weźmie się pod uwagę, że od pewnego czasu sądownictwo dyscyplinarne zdaje się mieć coraz większe zakusy do rozliczania sędziów także za ich działalność orzeczniczą.
Nie mam takich obaw. Myślę, że sędziowie będą podchodzić do tego nowego rozwiązania z powagą, ale nie ze strachem. Oczywiście każda nowa instytucja na początku rodzi niepewność i musi minąć trochę czasu, zanim sędziowie się do niej przyzwyczają. Zakładamy jednak, że zarówno ta instytucja, jak i inne narzędzia, które chcemy dać sędziom do ręki, będą wykorzystywane tylko w sytuacjach ewidentnych.
W przepisie będzie mowa o „oczywistej bezzasadności powództwa”. Czy to sformułowanie nie będzie budzić wątpliwości interpretacyjnych?
Na temat oczywistej bezzasadności powództwa napisano już wiele. Wystarczy sięgnąć do tego dorobku, aby rozwiać ewentualne wątpliwości. Zaznaczam jednak, że ministerstwu nie chodzi o to, aby sędziowie w masowy sposób zaczęli teraz umarzać powództwa z powołaniem się na ten nowy przepis. Tutaj chodzi o to, byśmy nie zalewali sądów potokiem spraw oczywiście bezzasadnych.
O jakiej skali problemu mówimy? Ministerstwo zbadało, ile takich absurdalnych pozwów jest wnoszonych rocznie do sądów?
Każdy sąd w Polsce ma swoich pieniaczy. I to od lat. Kiedy jeżdżę teraz po Polsce i przedstawiam nowych prezesów sądów, trafiam również do bardzo małych jednostek, gdzie orzeka po kilku sędziów. I oni mówią, że ich problem pieniactwa również dotyka. Trzeba podkreślić, że pieniaczami nie są tylko osoby chore psychicznie, czy takie, którym po prostu sprawia to frajdę, albo chcą się zemścić na nielubianym sąsiedzie. Zdarzają się osoby, które z wnoszenia do sądów pozwów i skarg uczyniły sobie intratne źródło dochodu.
Na czym to polega?
Osoba taka, jak choćby pewien skazany za zabójstwo i osadzony w zakładzie karnym, wnosi kilkadziesiąt pozwów i liczy na to, że co któryś się przeleży. Wówczas składa skargę na przewlekłość. Sąd musi taką przewlekłość stwierdzić, a skoro tak, to jest zobowiązany do zasądzenia na rzecz takiej osoby minimum 2 tys. zł. A to całkiem spory zarobek.
Jakie jeszcze narzędzia otrzymają sądy, aby móc skutecznie walczyć z tego typu patologiami?
Na przykład bardzo przydatnym narzędziem będzie możliwość pozostawiania bez rozpoznania przede wszystkim nie kończących się zażaleń, ale także innych pism procesowych, które w rzeczywistości mają na celu tylko i wyłącznie przedłużanie postępowania. W praktyce jest to nazywane spiralą zażaleń. Są tacy, którzy potrafią złożyć takich zażaleń kilkadziesiąt w trakcie jednego procesu. A sąd, zamiast zająć się sednem toczącego się procesu, musi mozolnie odrzucać te wszystkie spóźnione, nieopłacone czy też po prostu niedopuszczalne.
Czy taka decyzja sądu będzie podlegać kontroli?
Zostanie skontrolowana przy okazji rozpatrywania apelacji od orzeczenia kończącego postępowanie.
Profesjonalni pełnomocnicy raczej nie będą zachwyceni…
Jest niemała grupa osób, które stosują procesowe praktyki obstrukcyjne z tego powodu, że skalkulowali, iż to im się po prostu opłaca. Często są to przedsiębiorcy obsługiwani właśnie przez profesjonalnych pełnomocników. I jeżeli takie podmioty są pozwanymi w oczywistej sprawie, np. o zapłatę z faktury, to obecnie jedyną dla nich sankcją za przedłużanie postępowania jest konieczność zapłaty, po zakończonym procesie, nieco wyższych odsetek ustawowych. A te nie są ustalone na zbyt wysokim poziomie. Osoby takie przedłużają więc postępowania w nieskończoność, a sądy nie mogą z tym nic zrobić.
Czy to oznacza, że po zmianach, sądy będą mogły nakładać jakieś dodatkowe sankcje na strony uprawiające obstrukcję procesową?
Wprowadzamy rozwiązania, które pozwolą w wypadku stosowania takich technik, np. zasądzić dwukrotnie wyższe odsetki. Dzięki temu taka taktyka procesowa przestanie się opłacać. Sąd zyska też możliwość podwyższenia w takich przypadkach kosztów zastępstwa procesowego. Będzie to uzasadnione tym, że poprzez zawinione działania przeciwnika procesowego zmierzające do przedłużenia postępowania, pełnomocnik drugiej strony musiał włożyć w prowadzenie procesu dwukrotnie więcej pracy niż normalnie.
O akceptację dla tych propozycji także będzie ciężko w środowisku adwokackim czy radcowskim.
O możliwości zastosowania takich sankcji sąd będzie pouczał strony, gdy tylko dostrzeże, że coś jest nie tak. A jako dość doświadczony sędzia mogę powiedzieć, że z reguły od razu widać, czy ktoś się tylko broni, czy po prostu chce doprowadzić do przewlekłości. Trzeba również pamiętać, że tego typu decyzje sądu będą przecież podlegały kontroli sądu II instancji. Swoboda sądu I instancji w nakładaniu tego typu sankcji nie będzie nieograniczona.
Jakie jeszcze zmiany znajdą się w projekcie k.p.c.?
Chcemy wprowadzić wniosek o wyłączenie sądu. Obecnie jest tylko wniosek o wyłączenie sędziego. Zdajemy sobie bowiem sprawę, że jeżeli w stosunkowo niewielkim środowisku, w małym mieście, toczy się postępowanie, które dotyczy przedstawiciela lokalnego establishmentu, np. burmistrza czy dajmy na to dyrektora szkoły, to mogą pojawić się wątpliwości co do jego bezstronności. Chcemy, aby w takich sytuacjach była możliwość złożenia wniosku o wyłączenie całego sądu. To zaoszczędzi sporo czasu, bo nie trzeba będzie wszczynać długotrwałej procedury wyłączania po kolei wszystkich sędziów takiego sądu.
Jaki sąd będzie w takim przypadku decydował o tym, gdzie sprawa trafi?
Będzie to robił Sąd Najwyższy.
Te zasady znajdą zastosowanie także wówczas, gdy przed sądem stanie sędzia, który w nim orzeka?
W takim przypadku chcemy, aby sąd macierzysty sędziego z automatu był wyłączony od rozpoznania sprawy, która dotyczy sędziego lub osoby mu bliskiej. O tym, gdzie taka sprawa trafi, zdecyduje sąd nadrzędny. To ważne zmiany, gdyż pozwolą usunąć podejrzenia co do braku bezstronności sądu.
W projekcie mają się znaleźć również przepisy dotyczące właściwości sądu. Skąd ten pomysł?
Chcemy wprowadzić regulacje, które skończą z krzywdzeniem słabszych stron procesu.
Na czym to krzywdzenie polega?
Dziś osoba, która zawiera umowę np. z telefonią komórkową z innego miasta, musi się liczyć z tym, że w razie ewentualnego sporu będzie musiała się udać do sądu położonego na drugim końcu Polski. Powód bowiem może skorzystać z art. 34 k.p.c., który stanowi, że powództwo z umowy można wytoczyć przed sąd miejsca jej wykonania. A tym wykonaniem jest również spełnienie świadczenia pieniężnego przez abonenta. Czyli w rezultacie „miejscem wykonania” jest miasto, w którym siedzibę ma telefonia.
W jaki sposób resort zamierza z tym walczyć?
Utrzymujemy generalną zasadę, że sądzimy się w sądzie właściwym dla pozwanego. Jeżeli jednak chodzi o powództwa z umów, czyli o art. 34 k.p.c., to wprowadzamy do niego zasadę praktykowaną już od dawna na tle przepisów europejskich. Zgodnie z nią sądem właściwym będzie ten ze względu na miejsce spełniania świadczenia charakterystycznego, a nie spełnienia świadczenia pieniężnego.
Wracając do przykładu, który Pan podał: dla Kowalskiego, który zawarł umowę z telefonią komórkową sądem właściwym będzie…?
Dla niego właściwym sądem będzie sąd w miejscu świadczenia usług telekomunikacyjnych, czyli tam, gdzie Kowalski zamieszkuje, a nie np. w Warszawie, gdzie mieści się firma.
Będą inne zmiany dotyczące właściwości sądów?
Tak, obejmą one powództwa o ochronę dóbr osobistych. Bywa, że ktoś nas obraża w internecie. A internet jest wszędzie, więc tak dokładnie nie wiadomo, gdzie złożyć powództwo o ochronę dóbr osobistych. Z ogólnych zasad wynika, że właściwy będzie sąd miejsca zamieszkania pozwanego. A jak się okaże, że ten zamieszkuje na drugim końcu Polski? Często w takich sytuacjach osoba obrażona rezygnuje z egzekwowania swych praw przed sądem. A przecież nie powinno być tak, że przez złe rozwiązania prawne ten, który jest naruszycielem, zyskuje de facto ochronę. Dlatego też wprowadzamy przepis, że w takich sprawach o właściwości sądu decydować będzie miejsce zamieszkania bądź siedziby powoda.