W ostatnim tygodniu w kilku różnych zakątkach sieci natrafiłem na artykuł o tytule „Sąd może nakazać przedsiębiorcy donosić na samego siebie”. Czasem tytuł był inny. Ale treść już ta sama.
To łatwo wyjaśnić. Kancelaria prawna przesłała tekst do mediów i zgodziła się na bezpłatną publikację w zamian za wzmiankę, kto artykuł napisał. A jak dają za darmo, portale uznały, że szkoda było nie brać.
Niestety tym oto sposobem wiele osób wyrobiło sobie negatywną opinię o ustawie, która akurat jest jedną z najsensowniejszych wśród tych uchwalonych w ostatnich miesiącach. Chodzi o ustawę o roszczeniach o naprawienie szkody wyrządzonej przez naruszenie prawa konkurencji (Dz.U. z 2017 r. poz. 1132).
Prawnicy z kancelarii Skarbiec utyskują, że ciężar dowodu, który w sprawach cywilnych powinien spoczywać na tym, kto wywodzi z danej okoliczności skutki prawne, zostanie nowymi przepisami odwrócony.
„Art. 16 proponowanej regulacji (z niewiadomych mi przyczyn autorzy tekstu o uchwalonej już ustawie piszą jak o projekcie – aut.) dodaje – nieznaną do tej pory postępowaniu cywilnemu – instytucję obowiązku wyjawienia środka dowodowego, pozostającego w posiadaniu strony lub osoby trzeciej” – wskazują prawnicy.
To prawda. I to rzeczywiście, choć w dużym uproszczeniu, można przyrównać do tego, że przedsiębiorca będzie musiał obciążyć sam siebie.
Ale rozpatrywanie tego w oderwaniu od przedmiotu ustawy uważam za intelektualnie nieuczciwe. Pokażmy na przykładzie, o jakie sytuacje chodzi. Otóż nowe przepisy – tak naprawdę stanowiące wykonanie unijnej dyrektywy, więc trudno mieć zastrzeżenia do rodzimego ustawodawcy – dotyczyć będą sytuacji, gdy mały żuczek zmierzy się z wielką korporacją. I to taką, która wcześniej tego żuczka naciągała.
W praktyce sąd rzeczywiście będzie mógł zobowiązać pozwanego do ujawnienia określonych dokumentów. Ale stanie się tak w stosunku do tych, którzy wcześniej łamali prawo. System dotychczas był bowiem skrojony tak, że prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów mógł nałożyć na przedsiębiorcę karę za antykonkurencyjne praktyki. Tylko ci, którzy w ich wyniku ucierpieli – z reguły konsumenci i drobni przedsiębiorcy – nic z tego nie mieli. Mogli oczywiście pozwać giganta do sądu. Ale co z tego, skoro sąd wtedy mówił powodowi na przykład: „Daj mi dowody na zmowę cenową”. Skąd ten konsument miał je wziąć? Gdyby chociaż był hackerem, może by się włamał na serwer i e-maile świadczące o zmowie ukradł. Ale jeśli był przeciętnym Kowalskim, który po prostu przepłacił za telewizor 500 zł wskutek nielegalnego porozumienia producentów sprzętu RTV, rozkładał szeroko ręce i mówił: „Nie mam”. A wtedy sąd oddalał powództwo. I to nawet wówczas, gdy widział, że rację ma ten Kowalski, a nie korporacja.
Teraz zaś będzie tak, że jeśli prezes UOKiK stwierdzi nieprawidłowości, a poszkodowani zdecydują się na pozew, sąd będzie mógł zmusić naruszyciela do pokazania e-maili, pism i innych dokumentów, które mogą świadczyć o złamaniu prawa.
Czy to zła zmiana?
Dla dużych korporacji, które łamią prawo – na pewno. Ale jestem przekonany, że panowie mecenasi z kancelarii Skarbiec nie troszczą się o ich byt, lecz o tych, którzy są krzywdzeni. A dla tych to zmiana wyczekiwana od wielu lat.