Modyfikacja cudzego utworu, to jeden z najistotniejszych tematów w kontekście prawa autorskiego. Zarówno z perspektywy twórcy, którego prawo do integralności utworu jest kluczową prerogatywą, jak również osób przerabiających, którzy często nie wiedzą jak robić to zgodnie z prawem.

Niektórzy twierdzą, że współczesna twórczość (a jeśli nie cała, to jej zdecydowana większość) jest oparta na schemacie adaptacji już powstałych dzieł. Rzeczywiście, ciężko nie zauważyć, że nie żyjemy w kulturowej próżni i każdy przejaw kreacji ma swoje odniesienia do istniejącego dorobku kultury. Wszechobecne memy, muzyka oparta na samplingu (o tej technice tworzenia, możecie przeczytać na stronie Legalnej Kultury), czy w końcu dzieła sztuki użytkowej stworzone ze zużytych przedmiotów życia codziennego, każą zadać ważne pytania – gdzie przebiega granica dozwolonej modyfikacji pierwotnego utworu i kiedy możemy mówić o nowej, samodzielnej pracy.

Czym są przeróbki?

Obowiązujące przepisy nie dzielą utworów na muzyczne, graficzne, użytkowe etc. Utwór „to każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia”. Na potrzeby tego artykułu oraz dla ułatwienia jego odbioru, będę się jednak posługiwał głównie przykładami sztuki wizualnej – fotografiami oraz grafikami, ilustracjami – gdyż to właśnie te są najczęściej modyfikowane. Posiłkując się przepisami ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, możemy jasno stwierdzić, że wszelkie przeróbki obrazów (w tym zmiana ich wielkości, obniżanie jakości czy tworzenie tzw. mirrorów czyli lustrzanych odbić) należy kwalifikować do kategorii utworów zależnych.

Art. 2 ust. 1 wspomnianej ustawy wskazuje, że:

„Opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja, jest przedmiotem prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego.”

Oznacza to tyle, że każdy utwór zależny jest (trochę wbrew mylącej nazwie) samodzielnym dziełem i przysługuje mu pełna ochrona. Nie oznacza to jednak, że możemy takim utworem dowolnie dysponować. Ust. 2 stanowi bowiem, że „Rozporządzanie i korzystanie z opracowania zależy od zezwolenia twórcy utworu pierwotnego (prawo zależne), chyba że autorskie prawa majątkowe do utworu pierwotnego wygasły (…).” Z tej normy wyłania się pewna uniwersalna zasada, stanowiąca niejako fundament rozważań na temat ochrony twórców – przerabiać, modyfikować, aranżować po swojemu możemy bez ograniczeń. Dopiero korzystanie z takiego utworu (pomimo, że ust. 1 przyznaje mu status niezależnego dzieła), czyli rozpowszechnianie, udostępnianie czy sprzedaż, będzie się wiązało z obowiązkiem uzyskania zgodny autora utworu, który przerobiliśmy. Z czego to wynika? Z prawa do integralności utworu, które jest jednym z praw autorskich przysługujących twórcom. U jego podstaw leży metafizyczna wieź artysty z własną sztuką.

Warto w tym miejscu spojrzeć na fragment wyroku Sądu Najwyższego z dnia 21.03.2014 r. (sygn. IV CSK 407/13), w którym stwierdzono, że w tym kontekście „ochronie podlega więź autora z utworem, rozumiana jako stosunek autora do dzieła, wynikający z psychicznego, emocjonalnego i intelektualnego związku z utworem. Ścisłe powiązanie tych praw z osobą twórcy powoduje, że nie można się ich zbyć ani zrzec, jak również nie podlegają one ograniczeniu czasowemu”. Z uwagi na tę więź, autorowi przysługuje pełne i niezbywalne prawo do decydowania o formie w jakiej dzieło trafi do odbiorców. Nie możemy np. podjąć decyzji o rozpowszechnieniu rozbitej na kilka tomów książki (jeżeli jej autor zdecydował o zamknięciu treści w jednym) czy udostępniać grafikę, w której zmieniliśmy całą identyfikację kolorystyczną lub dodaliśmy do zdjęcia napisy tworząc mem (tak, eksploatacja memów również wymaga zgody autora, zdjęcia lub obrazka, który wykorzystujemy). To jednak nie koniec uprawnień pierwotnego twórcy. Jako przerabiający, mamy obowiązek podpisywać oryginalnego autora. Wynika to wprost z art. 2 ust. 2 – „na egzemplarzach opracowania należy wymienić twórcę i tytuł utworu pierwotnego.” Czy to znaczy, że niepodpisane memy powstały z naruszeniem praw autorskich twórców utworów stanowiących tło? Teoretycznie tak, jednak niezwykle rzadko dochodzi do sytuacji, w której autor pierwotny wysuwał jakiekolwiek roszczenia wobec twórcy mema. Prawdopodobnie jest to spowodowane rozproszeniem odpowiedzialności, a także faktem, że znalezienie autora, zwielokrotnionego później obrazka jest praktycznie niemożliwe.

Na szczęście ustawodawca zdaje się dostrzegać problem, a co za tym idzie potrzebę uregulowania kwestii internetowej twórczości, o czym świadczy tzw. duża nowelizacja prawa autorskiego. Przyjęty w 2015 r. pakiet przepisów miał na celu uzupełnienie regulacji dotyczących dozwolonego użytku, poprzez uelastycznienie tzw. "prawa cytatu". Jak to ma się do memów? Wprowadzony przepis art. 29, dopuszcza możliwość skorzystania z istniejącego już utworu, na potrzeby parodii, pastiszu czy karykatury w zakresie uzasadnionym prawami tych gatunków twórczości. Nie znaczy to, że wcześniej takie zapożyczenia były niedozwolone, jednak przepis traktujący o prawie cytatu był zbyt ogólny i nieprzystający do nowych form kulturotwórczego wyrazu. Bez wątpienia internetowy mem, może zostać sklasyfikowany jako forma parodii, co prowadzi do konkluzji, że to właśnie ten przepis powinien być stosowany w kontekście tego zjawiska. Pamiętając, że prawo cytatu jest jedną z form dozwolonego użytku, należy pamiętać, że trzeba podać imię i nazwisko twórcy, oraz źródło z którego pochodzi wykorzystywana przez nas praca.

Inspiracja - granica modyfikacji

Zdaję sobie sprawę z tego, że dla przeciętnego użytkownika Internetu, takie zasady prawne mogą wydawać zbyt surowe. Ciężko przecież pogodzić zawrotne tempo w sieci, mierzone w setkach i tysiącach memów na sekundę, z podpisywaniem autora, o pytaniu o zgodę na wykorzystanie nie wspominając. No cóż, prawo to jedno, a jego egzekwowanie to drugie - a z tym niestety bywa średnio. Dodatkowo, prawo (a zwłaszcza prawo dotyczące nowych mediów, branży IT i usług mobilnych) będzie zawsze pozostawało w tyle w stosunku do tego, co dzieje się w Internecie. Istnieje jednak pewna, niestety dość nieokreślona granica przebiegająca pomiędzy utworem zależnym, a utworem inspirowanym. Przepis jest jasny – „za opracowanie nie uważa się utworu, który powstał w wyniku inspiracji cudzym utworem.” Problem w tym, że ustawa nie wyjaśnia jakimi kryteriami należy się kierować przy takim rozróżnieniu. Wbrew krążącym poglądom, nie ma konkretnej dyspozycji wskazującej, że bez żadnych konsekwencji możemy wykorzystać 5, 10 czy 15 % utworu pierwotnego. Tym samym, odpowiedzi należy szukać w orzecznictwie. Jasno sprawę wyłożył po raz kolejny Sąd Najwyższy, który w wyroku z dnia 10 lipca 2014 r. (sygn. I CSK 539/14) stwierdził, że: „Za zasadnicze kryterium odróżniające utwór inspirowany od utworu zależnego, będącego opracowaniem, przyjmuje się takie twórcze zmodyfikowanie elementów dzieła inspirującego, że o charakterze dzieła inspirowanego decydują już jego własne, indywidualne elementy, a nie elementy przejęte”. Jest to linia zgodna z klasycznym już orzeczeniem Izby Cywilnej SN z 1972 r. (sygn. I CR 104/72), z którego dodatkowo można dowiedzieć się, że „W wypadku utworu inspirowanego (objętego prawem autorskim niezależnym) zaczerpnięty zostaje tylko wątek utworu cudzego, powstaje utwór nowy i o cechach twórczości samodzielnej (por. cyt. art. 3 § 4 Prawa autorskiego).”

Na koniec warto przytoczyć rozstrzygnięcie ciekawej sprawy, w której spór toczyli twórcy serialu „Czterdziestolatek” oraz pewna sieć telefonii komórkowej. Chodzi o reklamę, która wykorzystywała znaną z produkcji motyw „Kobiety pracującej” (postać odgrywana przez panią Irenę Kwiatkowską). Kampania oparta była na konstrukcji samodzielnej i dzielnej kobiety, rzucającej sloganem „Jestem kobieta pracująca. Żadnej pracy się nie boję”. Twórcy serialu dopatrzyli się czegoś więcej niż inspiracji i wyrazili swoje niezadowolenia w związku z brakiem zgody na korzystanie z według nich, utworu zależnego oraz niepodpisywaniem autorów, czyli w tym wypadku scenarzystów. Sprawa trafiła do sądu, przeszła przez dwie instancje, aby w końcu, racja została przyznana stronie pozwanej, czyli sieci komórkowej. W uzasadnieniu wyroku z dnia 16 kwietnia 2013 r. (sygn. I ACa 1216/12), sąd stwierdził m.in., że: „Nazwa „Kobieta pracująca” nie jest nazwą oryginalną, czyli nazwą o wysokim ładunku intelektualnym lub emocjonalnym oraz wyobrażeniowym (indywidualizującym postać). Krótka jednostka słowna, aby uzyskać ochronę na podstawie przepisów prawa autorskiego musi posiadać autonomiczną wartość twórczą, autonomiczne cechy utworu, określone w prawie autorskim i zdolność do samodzielnej egzystencji na różnych polach eksploatacji. Sama idea, pomysł, polegający na połączeniu określonego słowa ze sposobem jego wykorzystania w ściśle określonym celu, nie podlega takiej ochronie.”, i dalej: „Na skutek emisji reklam pozwanego nie doszło do naruszenia integralności utworu, gdyż żadna jego cześć nie została wykorzystania w tych filmach, które nie stanowią utworu z tzw. zapożyczeniami, czyli utworu, do którego inkorporowano fragmenty cudzego utworu z przekroczeniem granic cytatu. Sami pozwani twierdzili bowiem, iż pozwany wykorzystał, nie część ich utworu, ale tylko motyw "Kobiety pracującej" poprzez posłużenie się nazwą bohaterki, charakterystyką tej postaci wyrażającą się w języku, jakim się posługiwała oraz w jej zachowaniu. Dla udzielenia apelującym ochrony prawnej przewidzianej przepisami prawa autorskiego niezbędne było wykazanie, iż pozwany do swoich utworów reklamowych przejął elementy twórcze postaci stworzonej przez K. T” i na koniec: „Trafnie Sąd Okręgowy zakwalifikował utwory reklamowe pozwanego jako utwory inspirowane w rozumieniu art. 2 ust. 4 u.p.a.p.p., czyli twórcze przetworzenie elementów dzieła inspirującego (części scenariusza w zakresie postaci fikcyjnej "Kobiety pracującej"), w celu stworzenia utworu samodzielnego (dzieła inspirowanego). Utwory inspirowane powstają w ramach swobodnego użytkowania cudzych dzieł. Wykorzystanie cudzego pomysłu, a nawet imion z cudzego utworu, przy oryginalnej treści nowego dzieła nie stanowi jeszcze opracowania cudzego utworu, ale własny oryginalny utwór (por. orzeczenie Sądu Najwyższego z 16 lutego 1962 r., II CR 528/71, niepubl.)

Podsumowując, granica pomiędzy utworem zależnym i inspiracją, a co za tym idzie swobodą z korzystania z takiej twórczości, nie jest wyraźnie zaznaczona, a próby jej znalezienia i stworzenia uniwersalnego i funkcjonalnego systemu w tym zakresie są moim zdaniem z góry skazane na porażkę. Prawo własności intelektualnej znacząco różni się od norm dotyczących np. faktycznie istniejących rzeczy takich jak nieruchomości czy produkty konsumpcyjne. Wynika to oczywiście z faktu, że bardzo trudno jest zamknąć w zinstytucjonalizowane ramy, wytwory ludzkiego umysłu. Niemożliwym jest, aby w obiektywny sposób zbadać czy ktoś rzeczywiście się tylko inspirował czy mówiąc kolokwialnie ściągnął od innego autora pomysł i wykonanie. Tym bardziej ważna jest edukacja w tym zakresie oraz pewne uporządkowanie orzecznictwa, które moim zdaniem, powinno bardziej przystawać do współczesnego stanu rozwoju technologii i sztuki.

Artykuł powstał we współpracy z Legalna Kultura