Ewa Szadkowska: W pana książce „Mapy sukcesu” znajdziemy serię wywiadów, które przeprowadził pan ze znanymi adwokatami i radcami. Uderzyło mnie, jak wielu z nich zawód, w którym zyskali uznanie, wybrało przez przypadek. Mec. Gessel obejrzała amerykański serial i zapragnęła być taką kobietą, jak główna bohaterka, mec. Budzanowska grywała w tenisa z synem adwokata i tak zainteresowała się prawem, a mec. Łaszczuk na skutek zawirowań politycznych musiał odwiesić na kołek sędziowską togę. Czy to oznacza, że sukces jest w jakimś stopniu dziełem przypadku?

Maciej Bobrowicz radca prawny, mediator gospodarczy i sądowy, prezes Krajowej Rady Radców Prawnych w latach 2007–2013: Moi rozmówcy bardzo często mówili: „Miałem szczęście”. Odmieniali to wyrażenie przez wszystkie przypadki. Ciekawym jest jednak, jak w rzeczywistości ten szczęśliwy traf wyglądał? Na przykład ktoś przeczytał w gazecie istotną informację, która dała mu impuls do podjęcia określonej aktywności. Tyle że ten sam artykuł przeczytało pewnie z 80 tys. innych osób. I te tysiące nie dojrzały w nim niczego ciekawego.

ESZ: Mecenas Daniłowicz opowiedział, że jemu świetnej rady udzielił pewien amerykański prawnik o rosyjskich korzeniach. Tych wskazówek nie słuchały już tysiące tylko on jeden.

MB: Z dobrymi radami generalnie jest tak, że większość z nas często puszcza je mimo uszu. Wygrywają ci, którzy potrafią wyłowić te najcenniejsze. Ludzie sukcesu to tacy, którzy są mistrzami wykorzystywania pojawiających się okazji. Oczywiście nie da się naśladować życiorysów osób, z którymi rozmawiałem. Te historie są niepowtarzalne. Zmienił się świat i polska rzeczywistość oraz realia pracy prawników. Kiedyś np. sama znajomość języka angielskiego otwierała wiele drzwi, dziś jest standardem, bez którego trudno funkcjonować. Nikt nie musi jechać na Zachód, by zdobyć wykształcenie i doświadczenie. Ale pojawiają się zupełnie nowe okazje, na miarę współczesnego rynku. Sztuką jest je dostrzec.

ESZ: Gdy pytał pan swoich rozmówców, jakie w ich opinii są kluczowe składniki sukcesu, padały różne odpowiedzi: prócz wspomnianego szczęścia była jeszcze pasja, ciężka praca, różne miękkie kompetencje. Jakoś nikt nie wspominał o wiedzy, a jeśli już to właśnie wskazując, że nie jest niezbędna, bo jest wielu prawników, którzy świetnie sobie radzą, choć orłami prawniczymi nie są, mówiąc oględnie.

MB: Niedawno czytałem o pewnych amerykańskich badaniach dotyczących prawniczych karier. Ich autor wyliczył, że średni poziom IQ prawników jest wyższy niż u reszty populacji i wynosi 115. Natomiast w kolejnych, licznych badaniach postawiono tezę, że to nie ów iloraz inteligencji ma decydujące znaczenie na drodze do sukcesu. Ważne są inne umiejętności. Te wnioski są zbieżne z moimi obserwacjami. Od wielu lat śledzę losy kolegów z mojego szkoły średniej i studiów. I co się okazuje? Ci którzy, jak to się ładnie mówiło, dobrze się zapowiadali, niczego specjalnego nie osiągnęli. A ci, którzy się mało wyróżniali, osiągnęli szczyty. Ale jakie były kryteria oceny w okresie szkolnym? Stopnie, czyli wiedza. To nie ona okazała się finalnie najważniejsza.

ESZ: W przypadku prawników można to chyba dość łatwo wytłumaczyć. Kiedyś samo posiadanie dzienników ustaw czy komentarzy stawiało ich w uprzywilejowanej pozycji. Dziś wszystko jest w internecie.

MB: To prawda, do lekarza ludzie idą z gotową diagnozą tylko po to, by wystawił im receptę, a do prawnika po skomplikowane pismo procesowe, wzór pozwu bowiem już sobie ściągnęli z sieci i to razem z orzeczeniami Sądu Najwyższego! Mówiąc już na poważnie - rynek, klienci są obecnie bardziej wyedukowani niż kiedyś. Dostęp do wiedzy przy pomocy internetu otworzył nieograniczone przestrzenie. Człowiek szukający fachowej porady ma do wyboru mecenasa nr 1, 2, 3 wszystkich z takimi samymi dyplomami, a więc teoretycznie wiedzących tyle samo. Co decyduje, że wybiera jednego z nich?

ESZ: No właśnie, co?

Temu jest poświęcona duża część mojej książki. Otóż klient wybiera osobę, która ma coś, co nazywamy inteligencją emocjonalną, która potrafi budować relacje z ludźmi. Może w przypadku dużych, wyspecjalizowanych kancelarii, oferujących najwyższą jakość obsługi skomplikowanych transakcji ta kwestia nie jest dostrzegana jako najważniejsza. Ale ma ogromne znaczenie w odniesieniu do pojedynczych prawników „ogólnych”, którzy działają np. na rynku lokalnym i zajmują się bardzo różnymi sprawami. Klienci wolą współpracować z osobami, które po prostu lubią. Prawnikowi, którego darzą sympatią są nawet gotowi wybaczyć pewne drobne błędy.

ESZ: Zawsze myślałam, że prawnicy to straszni tupeciarze. W pana książce przeczytałam tylko jedną historię prawniczki, która poszła do szefów kancelarii z pytaniem, kiedy będzie zarabiać 100 tys. dolarów rocznie, a gdy potraktowano ją nie dość poważnie, odeszła i zawojowała rynek na własną rękę. Obala pan kolejny mit, że prąc do sukcesu trzeba się rozpychać łokciami?

MB: Rzeczywiście, moi rozmówcy okazują się ciepłymi i sympatycznymi postaciami. Daleko im do stereotypu prawnika twardziela, takiego sądowego rotwailera. Sądzę, że to kolejny dowód na prawdziwość tezy, że inteligencja emocjonalna jest tak ważna.

(…)

ESZ: A czym pan się kierował, wybierając te konkretne osoby i prosząc o opowiedzenie o karierze?

MB: Tak jak Dziennik Gazeta Prawna ma subiektywne rankingi choćby właśnie prawników, tak i ja dokonałem subiektywnego wyboru (śmiech). Chciałem pokazać różne modele kariery, nie tylko tej klasycznej, w obrębie kancelarii. Dlatego w książce mamy również historie prawników, których nazwiska nie pojawiają się na pierwszych stronach gazet, ale którzy np. odpowiadają za operacje wielkiej firmy działającej na całym świecie.

Dziś młodzi, wchodzący na rynek prawnicy nie mają wzorców, bo przy umasowieniu aplikacji tradycyjny model patron - uczeń odchodzi do lamusa. Chciałem więc, by ta moja książka stała się przynajmniej dla części z nich takim wzorcem. Niech zobaczą, jakie cechy charakteru mają bohaterowie książki, jakie cechy mają oni sami, a potem zrobią sobie dużą kawę, usiądą i rozejrzą się za rynkowymi szansami na miarę ich indywidualnych predyspozycji.

Cały wywiad czytaj w eDGP.

Rozmawiała Ewa Szadkowska