W prokuraturze wojskowej brakuje ludzi znających dobrze wojsko, a armia i dowództwa wymagają reform - ocenia sytuację w siłach zbrojnych prof. Bolesław Balcerowicz z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW, emerytowany generał, były rektor-komendant AON.

Jakub Borowski z PAP: Niedawne wystąpienie płk. Mikołaja Przybyła z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, który się postrzelił i reakcja na nie wywołały dyskusję o celowości utrzymania wojskowego wymiaru sprawiedliwości.

Balcerowicz: Trzeba utrzymywać pewne standardy. Prokuratura wojskowa została w ostatnich latach zredukowana. Jej słabością jest to, że praktycznie nie ma tam wojskowych. Głośny w ostatnich dniach performer przyszedł z prokuratury powszechnej i w ciągu kilku lat został pułkownikiem. Stawianie prokuratorów wojskowych na równi z oficerami liniowymi jest nieporozumieniem. Sprawa Nangar Khel pokazała, że nie czują wojskowych imponderabiliów, nie znają kontekstów; tego nie można się nauczyć w salach wykładowych.

PAP: Jak Pan ocenia wpływ udziału w operacjach wojennych na kondycję armii. Mówi się, że z jednej strony dają doświadczenia, z drugiej odbijają się na kondycji i wyposażeniu jednostek, które nie uczestniczą w misjach.

Balcerowicz: Z jednej strony dobrze, że nasze wojsko w ostatnich 20 latach zaangażowało się w trzy wojny - na Bałkanach, w Iraku i w Afganistanie. Wojsku dobrze robi ruch, inaczej wrasta w glebę, o czym przekonałem się już w czasach, kiedy dowodziłem kompanią.

W tych operacjach nasza armia zbiera jakieś doświadczenia - zarówno pożądane, jak i - ostrożnie mówiąc - uboczne. Jeśli chodzi o doświadczenia pożądane, nie ma potrzeby rozwijać tego wątku - żołnierze nabierają odporności psychicznej, mają szansę zyskać pewną mądrość życiową. Doświadczenia uboczne wiążą się z tym, że artylerzyści, łącznościowcy i inni żołnierze wykonują zadania bardziej policyjne - choćby patrolowanie - niż odpowiadające ich specjalnościom.

Pytanie, do czego te doświadczenia mogą się przydać. Zapewne do następnego "Iraku" lub "Afganistanu"; kolejne pytanie - czy "Irak" lub "Afganistan" mają szansę się powtórzyć. Podobnie było z Czechosłowacją. Wysłany tam jako porucznik nabrałem jakiegoś doświadczenia, ale zadawałem sobie pytanie, do czego może mi się ono przydać.

Sens wojskowy zaangażowania w Afganistanie jest pochodną sensu politycznego. Zaangażowaliśmy się w mission impossible. Rzadko kto to przyznaje otwarcie, ale sama redukcja celów, sformułowana przez prezydenta USA Baracka Obamę, świadczy o chęci wyjścia z Afganistanu.

Z perspektywy politycznej skala naszego zaangażowania wojskowego jest rozsądna; z perspektywy potrzebowej - jak ją się eufemistycznie określa - stabilizacji, w Ghazni i całym Afganistanie wojska jest stanowczo za mało.

PAP: W ostatnich miesiącach MON zrezygnowało z remontów dwóch fregat z amerykańskiego demobilu oraz małych okrętów rakietowych jeszcze z czasów Układu Warszawskiego; ważą się losy budowanej od lat coraz większym kosztem korwety Gawron. Z czego wynikają problemy Marynarki Wojennej?

Balcerowicz: Nasza marynarka rdzewiała od dawna; perspektywa tego, co ją dziś spotyka, rysowała się od końca lat 80. Od dawna jest niedofinansowana, na co nałożyły się ambicje niewspółmierne do możliwości. Przykładem było przejęcie dwóch fregat. Dobrze byłoby być obecnym wszędzie, ale trzeba pilnować własnych wód i wybrzeża, a fregaty to nie są okręty na Bałtyk. Wcześniej zwlekano z decyzją o kasacji okrętów desantowych, gdy było już wiadomo, że do niczego się nie przydadzą.

Na morzu i w powietrzu nie można utrzymywać sprzętu, który za bardzo odstaje od tego, co mają sąsiedzi, rywale, nie mówiąc już o potencjalnym przeciwniku. Na lądzie przeciw czołgom skuteczny może być człowiek uzbrojony w koktajl Mołotowa. W lotnictwie i marynarce potrzeba porównywalnego sprzętu.

PAP: Wkrótce MON ma przedstawić koncepcję reformy dowództw, której wprowadzenie zapowiedziano na 2014 r. Co Pan o niej sądzi?

Balcerowicz: Nie ulega wątpliwości, że reforma jest potrzebna, bo mamy do czynienia z ewidentnymi przerostami. Obecny system byłby niezły, gdyby armia była co najmniej dwa razy liczniejsza; to system, który sprawdza się w armiach większych i bardziej obciążonych zadaniami. To, o jakie zmiany chodzi, jest jeszcze w toku ustaleń.

PAP: Szef BBN Stanisław Koziej chwalił ostatnio współpracę z obecnym ministrem obrony Tomaszem Siemoniakiem. Czy ta współpraca MON z ośrodkiem prezydenckim przełoży się na konkretne zmiany w armii?

Balcerowicz: Stanisława Kozieja znam od jakichś 40 lat. Stać go na odważne decyzje, przy czym jego poglądy nieraz sprawiają, że ma przeciw sobie generalicję. Przedstawione przez BBN i MON idee przebudowy armii będą się zderzały ze stanowiskiem generałów.

PAP: W ubiegłym roku z armii odeszło 7 tys. żołnierzy - więcej niż przewidywało MON, a większość odejść nastąpiło na własną prośbę. Czy to niepokojące?

Balcerowicz: Zależy, o kogo chodzi - jeżeli o pilotów, tak jak miało to miejsce na niebezpieczną skalę przez ostatnich kilkanaście lat, to fatalnie. Same liczby to jednak za mało, trzeba by sprecyzować, kto odchodzi.