Mityczny Tyfon – jak pisał Jan Parandowski – był najstraszliwszym potworem, jakiego oglądało słońce. „Wzrostem najwyższe góry przenosił i aż do gwiazd sięgał”, „największymi skałami rzucał jak piłką”. Na sam jego widok pod bramami Olimpu bogowie w popłochu czmychnęli do Egiptu i ze strachu przemienili się w zwierzęta. Później co prawda Zeus pokonał bestię i przywalił go Sycylią, ale go nie zgładził, lecz tylko uwięził.
Władcy naszego nadwiślańskiego Olimpu nie zdają sobie sprawy, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie dopuszczalności aborcji z powodu wad płodu może uwolnić współczesnego Tyfona, przed którym rząd będzie musiał uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Funkcjonowanie przepisu zezwalającego na legalną terminację ciąży ze względu na przesłankę embiopatologiczną było solą w oku nie tylko najtwardszego prawicowego elektoratu, lecz także dużej części umiarkowanych konserwatystów. Z tego względu opatrzenie tej regulacji glejtem konstytucyjności nie wchodziło w rachubę. To byłby cios dla tego środowiska. Mogło ono oczekiwać, że skoro na skutek poprzednich orzeczeń TK – jeszcze przed czasami „dobrej zmiany” – przepisy antyaborcyjne były coraz bardziej zaostrzane, to obecny trybunał pójdzie przynajmniej o krok dalej. I to milowy krok.
Stwierdzenie niekonstytucyjności przesłanki embriopatologicznej de facto oznacza delegalizację przerywania ciąży w ogóle. Większość przypadków dokonywanych w Polsce legalnie aborcji dotyczy bowiem właśnie sytuacji, gdy „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. I choć jest to po myśli większości własnego elektoratu obecnie rządzących, spowoduje wściekłość pozostałej części społeczeństwa, która nie ma złudzeń, że zainteresowanie konstytucyjnym prawem do ochrony życia i godności kończy się wraz z chwilą narodzin. Przyjęta w 2016 r. tzw. ustawa za życiem – przyznająca m.in. 4 tys. zł jednorazowego dodatku dla matki decydującej się urodzić dziecko z niepełnosprawnościami, które kwalifikowałyby do legalnego usunięcia ciąży – jest kpiną. System ochrony i pomocy osobom trwale upośledzonym jest w takim stanie, że opieka nad nimi nie wymaga po prostu poświęcenia, lecz heroizmu. Gdyby choćby 10 proc. energii włożonej w próby zdelegalizowania aborcji przeznaczono na pracę nad polepszeniem jakości życia ludzi z niepełnosprawnościami, mogłoby być mniej przerywanych z tego powodu ciąż.
Poza tym czwartkowy wyrok TK otwiera drogę do zaskarżenia także kolejnej przesłanki legalnego przerywania ciąży. Jeśli prawo do życia i godności dziecka nienarodzonego stoi na przeszkodzie aborcji dziecka z poważnymi defektami, to te same prawa przysługują przecież dzieciom poczętym na skutek gwałtu. Ba, dojdzie jeszcze argument niezgodności z art. 32 konstytucji zapewniającym każdemu równość wobec prawa. W efekcie następnym krokiem może być zmuszanie kobiet nie tylko do rodzenia dzieci ciężko chorych, lecz także tych poczętych w wyniku gwałtów, w tym kazirodczych czy pedofilskich.
Wnioskodawcy opierali swoją argumentację o niekonstytucyjności zaskarżonej przesłanki na art. 38 konstytucji (Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia) w duchu rozstrzygnięcia Trybunału Konstytucyjnego w orzeczeniu z maja 1997 r. Wówczas to TK, usuwając z ustawy aborcyjnej możliwość przerywania ciąży ze względu na trudną sytuację społeczną i materialną, uznał expressis verbis, że życie ludzkie staje się wartością chronioną konstytucyjnie od momentu powstania i dotyczy to także fazy prenatalnej. Tamto orzeczenie zapadło jednak na gruncie nie obecnie obowiązującej ustawy zasadniczej, lecz tzw. małej konstytucji z 1992 r.
Konstytucja z 1997 r. w art. 38 nie przesądza, że ochrona życia przysługuje człowiekowi od momentu poczęcia do naturalnej śmierci – i była to świadoma decyzja ustrojodawcy. Projekt takiego właśnie jego brzmienia pojawił się przecież w pracach komisji konstytucyjnej, a później – za pierwszego rządu PiS – taką zmianę próbowała przeforsować Liga Polskich Rodzin.
Dlatego – przynajmniej na gorąco – argumentacja prawna przedstawiona przez TK wydaje się wielce kontrowersyjna. Potwierdzają to zresztą zdania odrębne złożone przez sędziów Leona Kieresa i Piotra Pszczółkowskiego – jedynych zresztą członków składu orzekającego, którzy podczas rozprawy zadawali stronom postępowania dociekliwe pytania. Sprawozdawca Justyn Piskorski ograniczył się do dwóch pytań i zadowolił zdawkowymi odpowiedziami.
O ile protesty czarnych parasolek sprzed czterech lat odbywały się głównie pod siedzibą PiS przy ul. Nowogrodzkiej, to teraz ostrze społecznego gniewu skupiło się na Trybunale Konstytucyjnym. Podczas czwartkowej rozprawy widać było wyraźnie, że nie wszyscy sędziowie są z tego powodu zadowoleni. Padały pytania do wnioskodawców, dlaczego zamiast po prostu uchwalić odpowiednią zmianę przepisów, chcą dokonać derogacji kontrowersyjnej normy rękami trybunału. Przyciskany po wielokroć do muru inicjator wniosku Bartłomiej Wróblewski przyznał w końcu, że ustawę zawsze można zmienić, natomiast wyrok TK jest ostateczny.
Zdaniem prof. Ryszarda Piotrowskiego, konstytucjonalisty z Uniwersytetu Warszawskiego, nawet jeśli wyrok zapadł w pełnym składzie TK, to nie zamyka to definitywnie drogi do zmiany orzeczenia w przyszłości. – Trybunał może odstąpić od poglądu wyrażonego w pełnym składzie, przy czym musi to być dokonane również w pełnym składzie. Zmiana w kulturze prawnej, sposobie rozumienia konstytucji, zmiana kontekstu, wreszcie wynikająca ze zgromadzonych doświadczeń związanych z konsekwencjami orzeczenia może skłonić TK do zmiany zdania.
Zanim to jednak nastąpi, naruszenie tzw. kompromisu aborcyjnego, zwłaszcza w momencie kryzysu związanego z pandemią, funkcjonowaniem służby zdrowia, edukacji i spodziewanych trudności gospodarczych, może spowodować prawdziwe obudzenie polskiego Tyfona. Nakręcona do granic możliwości sprężyna odbije z taką mocą, że może to odczuć nie tylko prawica, lecz także Kościół. Na miejscu wnioskodawców nie otwierałbym więc szampana z powodu wczorajszego sukcesu w TK.