Tok zdarzeń według prokuratury w Tychach: ofiara uderza się po głowie narzędziem i zalewa krwią. Następnie wyrzuca narzędzie przez okno, dzwoni pod numer 112, a kiedy słyszy, że nikt nie przyjedzie, złośliwie umiera.
Tok zdarzeń według prokuratury w Tychach: ofiara uderza się po głowie narzędziem i zalewa krwią. Następnie wyrzuca narzędzie przez okno, dzwoni pod numer 112, a kiedy słyszy, że nikt nie przyjedzie, złośliwie umiera.
Wobec nieustalenia przyczyn zgonu przy jednoczesnym wykluczeniu udziału osób trzecich prokuratura tuż przed świętami postanawia umorzyć śledztwo wszczęte rok temu w sprawie śmierci 68-letniego Andrzeja Dziewita z Tychów. Tak samo jak to prowadzone w drugim wątku: o nieudzielenie pomocy przez dyspozytorkę z centrum powiadamiania ratunkowego w Katowicach. Uznaje bowiem, że jeśli nie wiadomo, dlaczego mężczyzna zmarł, nie ma znaczenia, czy ktoś próbował go ratować, czy nie. Być może dyspozytorka nie wykazała się szczególną starannością, ale jeszcze bardziej winne jest państwo, gdyż do chwili obecnej nie został opracowany zestaw pytań, „które należy zadać zgłaszającemu zgłoszenie alarmowe”. – Oczywiście odwołaliśmy się od tego postanowienia – mówi Daniel Dziewit, syn ofiary. Reprezentuje go mec. Andrzej Doraka z Bielska-Białej, który właśnie złożył zażalenie się na postanowienie o umorzeniu śledztwa do Sądu Rejonowego w Tychach.
Sprawa zgonu Andrzeja Dziewita jest pełna zaskakujących wydarzeń i decyzji – dlatego ten tekst będzie już trzecim, jaki poświęcamy jej w DGP. Wróćmy do feralnego 4 grudnia 2014 r. Po godz. 22 w Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Katowicach dzwoni telefon, który odbiera dyspozytorka Daria M. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki mówi nieco bełkotliwie: „Jestem cały pokrwawiony, a tutaj przychodzą jakieś i mnie bez przerwy atakują”, „Jestem cały pokrwawiony i pobity, ja nawet nie mogę się położyć”. Dyspozytorka nakazuje mu zamknąć drzwi na klucz i nikogo nie wpuszczać. Potem zezna, iż uznała, że jest pijany lub odurzony. I w związku z tym niewiarygodny. Na drugi dzień po południu sąsiedzi znajdują mężczyznę nieżywego w otwartym mieszkaniu. Wszędzie jest mnóstwo krwi. Jednak dr Małgorzata Chowaniec, która przeprowadzała sekcję zwłok, nie była w stanie ustalić przyczyny śmierci. Denat nie był okazem zdrowia, miał też we krwi 1,3 prom. alkoholu, ranę tłuczoną na łuku brwiowym (to z niej tak krwawił). Specjalistka medycyny sądowej pobiera materiał do badań histopatologicznych i toksykologicznych. Te jednak nie dają jednoznacznej odpowiedzi co do przyczyny śmierci.
Biegli z Zakładu Medycyny Sądowej UM w Lublinie wysnuwają jednak kategoryczne wnioski. Pierwszy: do śmierci Dziewita nie przyczyniły się osoby trzecie. Drugi: nieudzielenie mu pomocy przez dyspozytorkę centrum powiadamiania ratunkowego nie miało znaczenia (choć jednocześnie przyjmują, iż śmierć nastąpiła z powodu „ostrego niedokrwienia z powodu utraty krwi krążącej z łożyska naczyniowego” – wynika z opinii dr. Grzegorza Teresińskiego). Istotniejsze od jej zaniechania jest zaniechanie ministra administracji, gdyż nie powstała lista pytań, o której mówią m.in. art. 9 ustawy z 22 listopada 2013 r. oraz par. 10 rozporządzenia MAiC z 28 kwietnia 2014 r. w sprawie organizacji i funkcjonowania centrów powiadamiania ratunkowego. Nie ma już MAiC, zwracamy się więc do MSWiA. Z odpowiedzi resortu wynika, że biegli mijają się z prawdą. „Operatorzy numeru alarmowego 112 zgodnie z paragrafem 10 rozporządzenia ministra administracji i cyfryzacji z 28 kwietnia 2014 r. (...) są zobowiązani do stosowania procedury odbioru zgłoszeń, kierując się szczegółowym katalogiem zdarzeń oraz wytycznymi do obsługi zgłoszeń. Zawierają one szczegółowy wykaz pytań, które operator 112 jest zobowiązany zadać osobie dzwoniącej na numer alarmowy. Niemniej jednak minister właściwy do spraw administracji we współpracy ze służbami na bieżąco monitoruje powyższe kwestie oraz dokonuje aktualizacji szczegółowego katalogu zdarzeń oraz wytycznych do obsługi zgłoszeń alarmowych w sytuacjach, kiedy takie zmiany są potrzebne” – odpowiada MSWiA. Jak podnosi w zażaleniu mec. Dorak, prokuratura daje jednak wiarę niejednoznacznym, pełnym wewnętrznych sprzeczności i sprzecznym z dowodami opiniom biegłych i umarza sprawę.
Jeśli o dowodach mowa, jest jeszcze jeden słaby punkt tego dochodzenia – zebranie i zabezpieczenie śladów w mieszkaniu ofiary. Kiedy po pół roku prokuratura zdecydowała się oddać klucze do niego synowi, ten wobec ospale, delikatnie mówiąc, prowadzonego śledztwa wszedł tam w towarzystwie legendy polskiej kryminalistyki Roberta Duchnowskiego zwanego „Duchem”. Ten ustalił, że ekipa dokonująca oględzin zlekceważyła wiele być może istotnych dla sprawy śladów. Nie zabezpieczyła np. śladów DNA z butelek po piwie (można było przypuszczać, iż denat spożywał w czyimś towarzystwie alkohol), nie pochyliła się nad rozbitym kloszem nocnej lampki ubrudzonym krwią, nie zdjęła odcisków linii papilarnych z butelek. Nie znaleziono także narzędzia tępokrawędzistego, z którego miała pochodzić rana na skroni.
System wymaga naprawy także w innych obszarach. Jakich, niech czytelnicy wyciągną wnioski z przedostatniego punktu opinii lubelskich biegłych, który cytuję w całości: „Nie można się dopatrzeć związku przyczynowego pomiędzy postępowaniem operatora Darii M. a zgonem Andrzeja Dziewita”. Jak dowiedział się DGP, kobieta awansowała. Nie siedzi już na słuchawce, została przeniesiona do sekretariatu dyrektora CPR.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama