Abraham Lincoln opowiadał kiedyś historyjkę, jak szło za nim dwóch chłopców i obaj płakali. Dlaczego? Bo Lincoln miał w kieszeni trzy orzechy, a każdy chłopiec chciał dostać dwa.
Abraham Lincoln opowiadał kiedyś historyjkę, jak szło za nim dwóch chłopców i obaj płakali. Dlaczego? Bo Lincoln miał w kieszeni trzy orzechy, a każdy chłopiec chciał dostać dwa.
W sprawie, którą zna cała Polska, orzechów było pięć. Pierwszy chłopiec zabrał znienacka wszystkie pięć, ale nie zdążył ich zjeść. Drugi chłopiec poczekał, podrósł i odebrał rywalowi wszystkie orzechy. Obecnie Trybunał Konstytucyjny, czyli nauczyciel obu chłopców, rozsądził spór.
Wyroki wydane 3 i 9 grudnia są w pełni spójne. Wybór trzech „listopadowych” sędziów przez poprzedni Sejm był prawidłowy, wybór dwóch „grudniowych” nie. Zatem wybór trzech „listopadowych” sędziów przez obecny Sejm jest nieprawidłowy, bo nie było wolnych miejsc do obsadzenia. Sędzią zostaje się z racji wyboru, a nie ślubowania u prezydenta, bo wybiera tylko Sejm. Prezydent nie może opóźnianiem czy odmową przyjęcia ślubowania wpływać na to, kto jest wybranym sędzią. Koniec, kropka.
Pierwszy chłopiec nie ma dziś orzechów, więc grzecznie przeprasza za to, że zabrał koledze dwa nie swoje. Chce dostać te trzy, które mu się należą. Ale drugi chłopiec krzyczy: to on pierwszy kradł! Wszystko moje, nie oddam! To, co mówi pan nauczyciel, to tylko opinia, jest nieważna, bo ja mam już wszystkie orzechy, a moja mamusia powiedziała, że mogę je zjeść!
Bezpardonowa walka o miejsca w Trybunale Konstytucyjnym między dwiema ekipami rządzącymi – poprzednią i obecną – rzeczywiście prowadzi do wniosku, iż TK ma być ciałem politycznym. Poprzedni Sejm wybierał sędziów pod koniec kadencji, gdy sondaże wskazywały, że sędziowie ci będą kontrolować już inną władzę. Wybrał pięciu znanych profesorów prawa. Obecna sejmowa większość chce obsadzić trybunał swoimi ludźmi i nie próbuje tego ukryć, bo są to między innymi jej parlamentarzyści. Jeśli ktoś zamierza przestrzegać konstytucji, jest mu obojętne, kto zasiada w trybunale – byle nie byli to politycy przeciwnego obozu, otwarcie kierujący się interesem partii, a nie prawem. Jeśli zaś partia rządząca chce mieć w TK swoich działaczy, musi budzić obawy, po co to robi.
Nie mam powodów, aby kochać obecny skład TK. Polscy sędziowie widzieli, jak w ostatnich latach pozwalał on odbierać sądownictwu pozycję Trzeciej Władzy, uznając kolejne przepisy poddające sądy ścisłemu nadzorowi władzy wykonawczej za zgodne z konstytucją. Ale to nie trybunał jest sprawcą obecnego kryzysu i nie jego wina, że musi orzekać we własnej sprawie. Treść obu wyroków była taka, jakiej spodziewała się obiektywna, przygniatająca większość polskich prawników. TK przyznał też rację trochę jednej stronie sporu politycznego, trochę drugiej. To dodatkowy dowód jego bezstronności.
W sądach zdarza się, że strona przegrywająca – choćby w niewielkiej części – proces zrywa się z ławy i krzyczy: to skandal, wyrok jest nieważny, niesprawiedliwy, sędzia jest stronniczy, na pewno wziął łapówkę, ja i tak nie zapłacę, nie oddam itp. Obecnie tak krzyczą politycy: niech sobie trybunał orzeka, co chce, a nowi sędziowie są i będą „nasi”. Ale strona krzyczy zwykle, że się odwoła (do ministra, do Strasburga), a od wyroków trybunału odwołania nie ma. Muszą zostać wykonane i kto odmawia, ten łamie konstytucję. Nie ma tu miejsca na dyskusje i falandyzację prawa.
Prawo nie przewiduje, że ktokolwiek może ignorować wyrok trybunału, bo to się autorom konstytucji w głowie nie mieściło. „Nie było tego nigdy w narodzie naszym”, jak powiedział prymas Polski po zamachu Michała Piekarskiego na Zygmunta III Wazę. Ale mamy już nowych Piekarskich, co plotą jak na mękach. 11 grudnia rano minister z KPRM napisała do prezesa TK, że wyrok z 3 grudnia nie będzie opublikowany, bo ona uznaje go za nieważny. Mamy więc organ „uchylający” wyroki TK: jest nim kierownik drukarni, bo w przypadku tych wyroków Rządowe Centrum Legislacyjne jest tylko drukarnią. Jeśli wyrok się mu nie podoba, odmówi publikacji. Wyroku „nie będzie”?
Wyobraźmy sobie, że oskarżony po ogłoszeniu wyroku wstaje, wyrywa sądowi wyrok, drze, strzępy ciska sędziemu w twarz i mówi: – Wyrok uznaję za nieważny. Zatrzymującej go policji odpowie: – Wyroku nie ma, podarłem, nie jestem skazany. Proste, prawda? Ciekawe, czy przykład z góry pójdzie w naród.
Po kilku godzinach szaleństwa, zawiadomieniach do prokuratury i stanowczej reakcji prezesa TK rzecznik rządu ogłosiła, że wyrok będzie opublikowany. Dodała, że wszelkie twierdzenia, iż KPRM nie chce wyroku publikować, to kłamstwo. Ale do prezesa trybunału zgłosiła pretensje o ujawnienie owego pisma pani minister, któremu zaprzecza. Nie żyjemy jednak w „Roku 1984” Orwella, nie ma Ministerstwa Prawdy, które wymaże fakty z historii i pamięci. A pierwsze słowa, które się komuś wyrwą, zwykle ukazują prawdziwy sposób myślenia.
Czy więc TK zatrudni heroldów do ogłaszania wyroków? A co zrobi, jeśli władza każe ich zakneblować? Sposób na wymuszenie praworządności bezwzględnie trzeba znaleźć, skuteczny wobec każdego. Mandat od wyborców pozwala na rządzenie, nie na łamanie konstytucji. Bez respektowania wyroków TK Polska przestanie być państwem prawa, a konstytucja będzie bajką dla naiwnych dzieci.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama