Nowe przepisy o prawach autorskich wymagają poprawek, ale nawet w zaproponowanej wersji nie doprowadziłyby do ograniczenia wolności internautów. Porównywanie unijnej propozycji do ACTA to nieporozumienie
„Druga ACTA”, „Cenzura internetu faktem”, „Będzie zakaz tworzenia memów” – to tylko kilka z krążących w ostatnich tygodniach w sieci internetowej wypowiedzi na temat dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, nad którą obecnie pracują unijni decydenci. Stanowisko w tej sprawie 20 czerwca 2018 r. przyjęła komisja prawna Parlamentu Europejskiego.
Czy rzeczywiście jest się czego obawiać? Po co Unia Europejska pracuje nad regulacjami rzekomo ograniczającymi wolność setek milionów swoich obywateli
– Mówienie o cenzurze internetu to nieporozumienie. Nic takiego nie ma ani nie będzie miało miejsca – zapewnia Tadeusz Zwiefka, europoseł i członek europarlamentarnej komisji prawnej, który jest zwolennikiem nowych regulacji. – Rosnące zjawisko naruszeń praw własności intelektualnej w internecie, czyli ujmując krótko piractwo, wymaga skutecznej reakcji, która pozwoli na uczciwe wynagradzanie twórców za ich dzieła. Każdy, kto ma ulubionego piosenkarza, autora książek czy reżysera filmowego, chciałby, aby otrzymywali oni odpowiednią płacę za ich pracę, która cieszy nas na co dzień, dostarcza rozrywki i buduje naszą polską i europejską tożsamość kulturową – przekonuje europarlamentarzysta.
Kontrowersje wzbudzają dwa projektowane artykuły dyrektywy, tj. art. 11 i 13.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna

Prawa pokrewne też pod ochroną…

Artykuł 11 dyrektywy przewiduje przyznanie praw pokrewnych wydawcom prasowym. Co to oznacza?
Prawa pokrewne to – w największym uproszczeniu – siostrzane uprawnienia do tych wynikających z praw autorskich. Ich celem jest ochrona nakładów ponoszonych przez producenta w związku z powstaniem utworu. Tak jak prawo autorskie chroni sam utwór i wymusza zapłatę za jego wykorzystywanie, tak prawo pokrewne chroni podmioty, dzięki którym utwory są rozpowszechniane. Ochronie majątkowej podlegają koszty ponoszone przez wydawcę (czyli przede wszystkim wynagrodzenia dziennikarzy, fotografów, grafików i redaktorów, a także inwestycje w redakcję).
Europarlamentarna propozycja sprowadza się do tego, że prawa pokrewne przyznane wydawcom przeciwdziałać będą agregowaniu treści objętych ochroną w celach zarobkowych, bez dzielenia się odpowiednią częścią zysku z posiadaczem praw autorskich. A dzisiaj często tak się dzieje. Wiele portali żyje z tego, że zamieszcza fragmenty lub nawet całe teksty skopiowane ze stron innych portali internetowych, dzienników, a nawet blogów – w efekcie bywa tak, że czytelnik nie wchodzi już nawet na oryginalną stronę, bo i tak wszystkiego się dowiedział ze strony portalu agregującego treści.
Przykład, jak nowe regulacje zadziałałyby w praktyce? Portal agregujący treści, np. Wykop.pl, musiałby płacić wydawcom za to, że na swoich stronach przytacza fragmenty tekstów, do których praw nie ma ani Wykop.pl, ani jego użytkownicy. Inaczej mówiąc, mógłby publikować je tak, jak to robi obecnie, ale musiałby zapłacić należne wynagrodzenie właścicielom praw.
ACTA – czyli co?
ACTA (ang. Anti-Counterfeiting Trade Agreement) to umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi. Pomysł zawarcia międzynarodowego porozumienia powstał w USA w 2006 r. W styczniu 2012 r. Unia Europejska postanowiła podpisać umowę. Mimo to kilka miesięcy później się z tej deklaracji za pośrednictwem Parlamentu Europejskiego wycofała. To efekt ogromnych protestów pod hasłem „precz z cenzurą internetu”. Uczestnikom wielotysięcznych manifestacji nie podobało się to, że umowa była negocjowana w sposób tajny. Zawarte w niej postanowienia zaś groziły ograniczeniami dla internautów. Regulacje były też wyraźnie korzystne dla największych sieciowych przedsiębiorców, niekorzystne zaś dla małych i średnich firm.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna

Opinia eksperta

Paweł Lewandowski wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego: Wyimaginowane konsekwencje, PR-owskie frazy

Z tym, że obieg informacji będzie utrudniony, się nie zgadzam - powiedział Paweł Lewandowski, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego. Generalnie uważamy, że to nie od długości informacji powinna zależeć jej ochrona, tylko od jej oryginalności. Tak jest zapisane w obecnym kształcie dyrektywy w wersji przyjętej przez Radę Unii Europejskiej. I dopóki ten zapis będzie utrzymany, Polska będzie tę dyrektywę popierać. Jeżeli zostanie zlikwidowany, automatycznie wycofamy poparcie dla dyrektywy. Kryterium oryginalności spełniają np. esej, felieton, analiza czy komentarz, ale prosta informacja prasowa już taką treścią oryginalną nie jest. Oznacza to, że nie trzeba uzyskiwać licencji na wykorzystanie treści, która jest informacją prasową, np. opisującą, że coś się wydarzyło. Ale już na analizy, które są zawarte w tych informacjach, lub całe utwory literackie, takie jak eseje – tak. (…). Byłem zdziwiony, kiedy pierwszy raz usłyszałem o „podatku od linków”, szczerze mówiąc, traktuję tę frazę jako element PR-u. Nic podobnego nie będzie miało miejsca, będzie można udostępniać linki na swoich timeline’ach czy „wallach”. Jest bardzo dużo artykułów w internecie, które odnoszą się do projektu dyrektywy i straszą użytkowników tego typu wyimaginowanymi konsekwencjami. Chcę zauważyć, że najczęściej odnoszą się one do projektu dyrektywy przedstawionego pierwotnie przez Komisję Europejską, a nie do tego, co już zostało wypracowane – na obecnym etapie w Radzie UE. Zachęcamy wszystkich tych, którzy krytycznie na to patrzą, żeby zanim zaczną krytykować, zapoznali się z ostateczną wersją. (Wywiad udzielony PAP, 24.06.2018)