Kobiet w środowisku systematycznie przybywa i już nic tego nie zmieni. Czas skończyć ze stereotypowym myśleniem, że świat prawników to świat mężczyzn.
„Proszę przynieść kawę i zawołać pana mecenasa”. Zdarzyło się pani usłyszeć kiedyś coś takiego z ust klienta kancelarii?
Takie zdanie skierowane w moją stronę nigdy nie padło, ale nieraz widziałam w oczach klientów rozczarowanie, gdy dowiadywali się od mojego przełożonego, że to ja będę prowadziła ich sprawę. Czasem wyrażali obawy, że sobie nie poradzę, zwłaszcza w trakcie rozprawy, pytali, na którym roku studiuję. Innymi słowy, podważali moje kompetencje. I zawsze byli to mężczyźni. Pamiętam zwłaszcza pewnego celebrytę, który konsekwentnie odnosił się do mnie jak do pośredniczki w kontaktach z prawdziwym mecenasem, nie przyjmując do wiadomości, że to ja wszystkim się zajmuję i nie przesyłam informacji od niego gdzieś dalej. Natomiast jedna z moich koleżanek prawniczek znalazła się w niemal identycznej sytuacji, jak ta przedstawiona przez panią. Po prostu została wzięta za asystentkę.
Kiedy, pani zdaniem, klienci przestają zwracać uwagę na pani płeć i młody wiek?
Mam wrażenie, że ich obawy ustępują, gdy widzą mnie w akcji, np. na sali sądowej. Ostatnio starłam się w sądzie z wyjątkowo gruboskórnym i antypatycznym pełnomocnikiem reprezentującym osobę, która pomówiła mojego klienta. Ten mężczyzna od początku traktował mnie wrogo. Przed rozprawą zignorował mnie i nie podał mi ręki, gdy podeszłam się przywitać i przedstawić, a na sali odnosił się do mnie protekcjonalnie, pozwalał sobie na lekceważące uwagi w stylu „a może pani ma jeszcze coś do dodania” i generalnie próbował mnie zdyskredytować w oczach sędziego. Czułam ogromną satysfakcję, gdy moje celne pytania obnażyły słabość jego linii obrony. Po prostu nie poradził sobie, a mój klient, początkowo zawiedziony, że to ja, a nie „pan mecenas”, prowadzę sprawę, gratulował mi skuteczności.
A czy sędziowie jakoś różnicują mężczyzn i kobiety, którzy stają przed nimi w roli pełnomocników? Czuła kiedyś pani dyskomfort w związku z zachowaniem sędziego?
Tylko raz, ale bardzo dobrze zapamiętałam to wydarzenie, bo pierwszy raz stawałam wówczas przed sądem, jeszcze jako aplikantka radcowska. Sprawę prowadził bardzo młody, pewnie niewiele starszy ode mnie sędzia rejonowy, który traktował mnie jak małą, biedną dziewczynkę, która przyszła nie bardzo wiadomo po co. Zresztą na wstępie wylegitymował mnie i sprawdził moje uprawnienia, co mi się później już nigdy nie zdarzyło. To była moja pierwsza i najgorsza rozprawa. Natomiast z czysto seksistowskimi uwagami zetknęłam się nie w sądzie czy kancelarii, ale w jednym z ministerstw, w którym pracowałam po studiach. To, że byłam tam zatrudniona jako prawnik, nie przeszkodziło moim współpracownikom płci męskiej mówić do mnie per kotku. Gdy zdecydowanie zaprotestowałam, zrobiło się bardzo nieprzyjemnie i tak już pozostało.
Prawnicy są postrzegani jako środowisko ludzi, dla których liczą się tylko walka, zwycięstwo, pieniądze, władza. Po prostu typowy męski świat. To prawdziwy obraz?
Raczej stereotypowy. Kiedyś rzeczywiście bardzo ciężko było się dostać kobietom do tego zawodu, ale teraz wiele z nich obsługuje skomplikowane transakcje, specjalizując się w najtrudniejszych i najbardziej wymagających dziedzinach prawa, w tym również tych uważanych za typowo męskie, jak prawo energetyczne czy budowlane. Szturmujemy, tworzymy siłę i panowie powinni zacząć się nas bać! (śmiech) Już na studiach prawniczych czy na aplikacji widać, że proporcje płci się wyrównały, mój mąż, który jest wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim, mówi, że wręcz zdarzają się grupy zdecydowanie sfeminizowane, np. z tylko kilkoma mężczyznami. Niedługo pewnie okaże się, że to kobiety innym kobietom częściej podstawiają nogę w wyścigu do kariery.
A propos pani męża – był laureatem ubiegłorocznej edycji konkursu Rising Stars, ale został sklasyfikowany na 22. pozycji, co z pewną satysfakcją zauważyła pani, gdy rozmawiałyśmy, umawiając się na wywiad. To była radość żony, która pokonała męża, czy kobiety, która okazała się lepsza niż mężczyzna?
To drugie. Ja w ogóle uwielbiam porównywać osiągnięcia kobiet i mężczyzn w różnych konkursach czy na egzaminach, sprawdzać pod względem płci dobór prelegentów na rozmaitych konferencjach, w poszczególnych gremiach, i jeśli statystyki są niekorzystne dla pań, zastanawiać się dlaczego. Ucieszyłam się, widząc, że w rankingu Rising Stars na 2. miejscu także jest kobieta. Choć zauważyłam, że w kapitule przeważali mężczyźni.
Zdradzę trochę redakcyjnej kuchni. Podczas posiedzenia kapituły konkursu, gdy w zasadzie wszyscy byli już zgodni, że to pani należy się palma pierwszeństwa, jedna z osób zwróciła uwagę na fakt, że w zeszłym roku też wygrała kobieta. Reszta jurorów odparła z niekłamanym zdziwieniem: „No to co?”. To chyba znak, że żadne parytety nie są nam, kobietom, potrzebne, a mogłyby nawet zaszkodzić.
Co do zasady jestem ich przeciwniczką. Bo sprawiają, że nawet najlepiej przygotowana merytorycznie kobieta może się spotkać z zarzutem, że objęła to czy inne stanowisko nie ze względu na swoje kompetencje, lecz płeć. Ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że w krajach, w których demokracja dopiero dojrzewa, a dzieciom od najmłodszych lat wtłacza się obraz mamy, która jest stworzona do gotowania obiadów, i taty, który pracuje i odkrywa ciekawy świat, parytety mogą się sprawdzić.
Przydałyby się w Polsce?
Może warto byłoby je wprowadzić na ściśle określony czas.
Zdeklarowane feministki chyba omijają prawniczy świat szerokim łukiem. W swoim czasie Polacy ochoczo dyskutowali o tym, czy profesora, ministra, marszałczyca bądź marszałkini są właściwymi zwrotami w odniesieniu do pań. A radcy są nadal radcami, niezależnie od płci.
Takie dyskusje wzbudzają często uśmiech i przynoszą więcej szkody niż pożytku, bo ułatwiają przeciwnikom równouprawnienia spychanie na margines realnych problemów związanych ze zjawiskiem dyskryminacji. Określeniami „radca prawny” i „adwokat” posługuje się ustawodawca, stąd zapewne powszechna akceptacja dla stosowania takich form.
Czy w świecie prawniczym kobieta musi mieć grubą skórę? Grubszą, niż gdyby wykonywała inny zawód?
Kiedyś wszystkim bardzo się przejmowałam, brałam do siebie, dziś już tak nie jest. Trudno mi jednak powiedzieć, na ile jest to konsekwencja obracania się w określonym środowisku, a na ile efekt nabrania doświadczenia, wiary w swoją wartość.
Znam pewną panią mecenas, która zaszła wysoko w korporacji zawodowej, jest szanowana i ceniona przez kolegów, lecz na posiedzeniach różnych gremiów to od niej oczekuje się pilnowania, by talerzyk z ciastkami był napełniony. I ją to strasznie frustruje.
Ponosi konsekwencje tego, o czym mówiłyśmy – utrwalania wizji ról społecznych kobiet i mężczyzn zgodnie ze stereotypami.
Kilka tygodni temu została pani mamą. Czy macierzyństwo bardzo utrudnia kobietom prawniczkom karierę?
Akurat ja nie jestem najwłaściwszą osobą do wyciągania generalnych wniosków w tej kwestii. Kancelaria, w której pracuję, jest wyjątkowo przyjazna kobietom z dziećmi. Nie czuję się wyłączona, bardziej jestem na stand-bayu, można mnie w każdej chwili uruchomić. Znam jednak przypadki odsuwania w innych kancelariach młodych, wracających po urlopie macierzyńskim matek na boczny tor, wyznaczania im mniej odpowiedzialnych niż poprzednio zadań. Bo dziecko może zachorować i będzie kłopot...
Czy kobietom stawia się określone wymagania dotyczące ubioru? Zetknęłam się z opinią, że panie, przychodząc do firm na stanowisko prawnika in-house, zmieniają garderobę, by nie wyglądać jak ktoś z kancelarii. Dosyć mnie to zafrapowało.
Zabawne, że pani pyta o strój, bo właśnie niedawno rozmawiałam o tym ze znajomym, który ma dużo do czynienia jako klient z amerykańskimi prawnikami. On przeżył szok, widząc, jak się noszą pracujące w kancelariach Polki.
Jak faceci?
Wręcz przeciwnie, bardzo kobieco. Wzorzyste rajstopy, szpilki, mocniejszy makijaż, czasem bardziej śmiały dekolt. Rzadko która prawniczka permanentnie chodzi w spodniach, co na Zachodzie jest normą. W Stanach ten strój jest bardziej sformalizowany, korporacyjny, szary. Co nie zmienia faktu, że i u nas, zwłaszcza idąc do sądu, nie należy przesadzać np. ze zbyt ekskluzywnymi dodatkami: butami, drogą torebką, które kłują w oczy. Szczególnie panie sędzie są na tym punkcie przeczulone.
Przecież adwokaci lubują się w drogich zegarkach i markowych garniturach, nie wspominając o superautach.
To co innego. Prawniczka ma nie epatować wyrafinowanym strojem, prawnik mężczyzna może. A wręcz powinien, bo inaczej zostanie uznany za flejtucha.
Pamiętam pewnego celebrytę, który konsekwentnie odnosił się do mnie jak do pośredniczki w kontaktach z prawdziwym mecenasem, nie przyjmując do wiadomości, że to ja wszystkim się zajmuję
Laureaci nagrodzeni
Konkurs Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra, organizowany przez Dziennik Gazetę Prawną i LexisNexis Polska, ma za zadanie promować młodych (do 35 lat), innowacyjnych i kreatywnych prawników, którzy umiejętnie wyczuwają rynkowe trendy. I mają wszelkie predyspozycje, by zostać prawdziwymi gwiazdami. Tegoroczni laureaci odebrali nagrody podczas gali, która odbyła się wczoraj w Centrum Nauki Kopernik. Relacja z wydarzenia – w poniedziałkowym wydaniu DGP.