Choć tematów do rozmów prawnikom nie brakuje, bo ciągle dzieje się coś szokującego lub co najmniej kontrowersyjnego, warto czasem się zatrzymać i spojrzeć całościowo na nasze dokonania. Imponujące. Czyż nie jest czymś niezwykłym, że Sejm potrafi w tydzień uchwalić nieznaną nikomu wcześniej ustawę o Sądzie Najwyższym? Czyż to nie rekord świata? Do tego wiceminister Warchoł tłumaczący z poważną miną, że trzy równa się pięć.
ikona lupy />
Łukasz Bojarski, prezes Instytutu Prawa i Społeczeństwa, były członek KRS, powołany przez prezydenta RP (wrzesień 2010-wrzesień 2015) / Dziennik Gazeta Prawna
Polska duma narodowa wreszcie ma pożywkę. Jesteśmy najlepsi, jesteśmy pierwsi, jesteśmy rekordzistami. I nie o złoty bieg mistrzostw świata naszych 400-metrowców chodzi (przy okazji rekord świata, choć na krótko) czy olimpijskie medale skoczków narciarskich. Nie o sukces Małgorzaty Szumowskiej, która za film „Twarz” zdobyła Srebrnego Niedźwiedzia. Chodzi o nową dyscyplinę, w której do tej pory specjalnie się nie wyróżnialiśmy, byliśmy przeciętni (bywało wszak kiepsko, jak to w życiu). Chodzi o prawo, o sądy, o proces legislacyjny. Zanim pokazaliśmy Europie i całemu światu, co potrafimy w tej dyscyplinie, normalnym ludziom się nie śniło, że tak można. Że w tak krótkim czasie państwo, naród, suweren mogą odnieść tyle widocznych sukcesów.
Czyż nie jest czymś niezwykłym, że to nasz sejm potrafi w tydzień, w czasie wakacji, uchwalić nieznaną nikomu wcześniej ustawę o Sądzie Najwyższym, zgodnie z którą wyrzuca się jego wszystkich sędziów (no, poza tymi, których łaskawie wskaże wszechpotężny prokurator generalny, minister sprawiedliwości, wskazywacz sędziów Zbigniew Ziobro). Czyż to nie jest rekord świata? A jeszcze do tego wypchnięty przez niego wiceminister, doktor praw Marcin Warchoł, któremu minister oddaje głos (bo sam się nie chciał kompromitować?), tłumaczył z poważną miną, że trzy równa się pięć i że nie ma sprzeczności między przepisem, który mówi, że zgromadzenie sędziów Sądu Najwyższego przedstawia prezydentowi pięciu kandydatów na prezesa, a przepisem, że wybiera i przedstawia jednak trzech. Ewidentny błąd, który widział każdy (ale dopiero gdy go w tym pędzie odkrył senator Marek Borowski, ekonomista, nie doktor praw), który ośmieszał Sejm, Senat i ministerstwo, a który nie został zmieniony tylko dlatego, że posłowie pojechali już na urlop, a w sali posiedzeń rozpoczął się remont.
Kolejny rekord. Czy ktoś przypuszczał, że można stworzyć decyzją władzy wykonawczej, za nasze własne, publiczne pieniądze (darowane szczodrze przez państwowe przedsiębiorstwa) fundację o dumnej skądinąd nazwie Polska Fundacja Narodowa, która na zlecenie jednej władzy będzie szkalowała drugą – sądownictwo? Szczuła ludzi na sędziów, funkcjonariuszy publicznych i okłamywała miliony obywateli? Przedstawiała bowiem nie tylko prawdziwe historie z długą brodą jak ta, że sędzia ukradł kawałek kiełbasy. Kto jednak wie, że stało się to 11 lat wcześniej, przy czym sędzia po kradzieży i przyłapaniu na jeździe pod wpływem alkoholu od 2006 r. nie orzekał, został skazany przez sąd karny, a od dwóch lat nie żyje? Przedstawiała także wymyślone historie dementowane przez sądy. Słyszeliście Państwo o czymś takim wcześniej?
Ale to dopiero początek. Jesteśmy wszak naprawdę wyjątkowi. Czy ktoś wpadłby na pomysł, że można wybrać sędziów Trybunału Konstytucyjnego na zajęte miejsca, w dodatku w ciągu doby (potem odkrywaliśmy, że przeciwko jednemu z nich policja prowadzi śledztwo, drugi ma jakąś dziwną lukę w życiorysie, trzecia miała fatalną opinię jako sędzia itp.). Czy jest inny kraj, w którym znakomita większość ekspertów, profesury, fachowców nazywa sędziów konstytucyjnych dublerami i niesędziami czy nawet antysędziami? Tych ekspertów, nie licząc polityków, którzy są w stanie powiedzieć wszystko, by przypodobać się aktualnej władzy, którzy uważają dublerów za sędziów, jest naprawdę niewielu. Są oni zresztą po kolei przez partię sowicie nagradzani, choćby właśnie stanowiskiem sędziego TK, bo PiS w ciągu dwóch lat wybrał ich już 11 (wliczając w to powołanych prawidłowo oraz na zajęte miejsca). Co ciekawe, ostatni z trzech dublerów z grudnia 2015 r. (dwóch zmarło) sam orzekał w sprawie, w której trybunał decydował, czy jest sędzią. Pisuje także do prasy artykuły, w których udowadnia, że tak właśnie jest – został wybrany legalnie, a nielegalne jest wszystko inne. To ten sam Mariusz Muszyński, który był uprzejmy napisać do prof. Stanisława Biernata, wtedy wiceprezesa TK, „panie Biernat, histeryzuje pan i kręci”, o śmierci prof. Bartoszewskiego pisał na Twitterze, że „normalnie Bóg się zaczyna uśmiechać do Polaków”, a wedle medialnych raportów, którym nie zaprzeczał, miał być oficerem służb specjalnych, o czym nie poinformował przed wyborem. Zapewne też w takim właśnie charakterze nawiązał znajomość z obecną prezeską (skądinąd wybraną na tę prezesurę nielegalnie) p. Przyłębską podczas wspólnej pracy w Berlinie. Słyszeli Państwo o takich przypadkach na świecie? O sędziach, którzy w kolejnych artykułach prasowych muszą udowadniać, że sędziami są?
Tych „prawnych sukcesów” przez nieco ponad dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości nazbierało się dużo. Są już nawet na ten temat książki, jak znakomity zbiór felietonów prof. Jerzego Zajadły. Ale ciągle pojawiają się nowe rekordy, także ostatnio, więc domagają się napomknięcia z punktu widzenia obywatela. O najnowszych trzech sukcesach będzie to zatem opowieść: o powstałej z kolan legislacji, o zmianie ustrojowej i kolejnych wyborach funkcjonariuszy publicznych, a także o stosowaniu prawa, i to nie tylko przez polskie sądy.
Mistrzowie dyplomacji
Jedną z dziedzin, w której padają kolejne rekordy, jest rzecz jasna dyplomacja. Polska wstała z kolan, jej pozycja jest coraz silniejsza, wszyscy się z nami liczą i z sukcesami podbijamy kolejne lądy i serca. Ale to nie jest felieton polityczny, lecz prawny, więc nie o dyplomacji będzie, tylko o związanej z nią legislacji i stosowaniu prawa. Otóż Sejm uchwala w przeddzień Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu słynny na cały świat przepis w ustawie o IPN. Każdy, kto publicznie i wbrew faktom przypisze polskiemu narodowi lub państwu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości lub pokojowi i zbrodnie wojenne, gdziekolwiek by tego dokonał, w Piasecznie (to moja gmina) czy na Antarktydzie (do której nic nie mam, ale chciałem zaakcentować pewną specyfikę tego prawa), zostanie przykładnie ukarany, w tym grzywną lub karą do trzech lat więzienia. Projekt ustawy wpłynął uwaga! – w sierpniu, a sprawozdanie komisji sejmowej w listopadzie 2016 r. A potem przez ponad rok nie działo się nic. Do stycznia 2018 r. Od tego czasu poszło już rekordowo: Sejm błyskiem zmianę uchwala (dwa czytania i uchwalenie w dwa dni, 25–26 stycznia), Senat, izba refleksji, rekordowo (i już tradycyjnie bezrefleksyjnie) ustawę przyjmuje bez poprawek, a prezydent natychmiast ją podpisuje. Po kilku tygodniach przyzna, że data przyjęcia zmian nie była najlepsza, ale on kierował się wyłącznie względami merytorycznymi. Te względy kazały mu podpisać ustawę bez wcześniejszego skierowania do TK, bo wątpliwości konstytucyjnych nie miał.
Zaraz, zaraz, jednak chyba miał, bo po podpisaniu jednak ją do TK skierował, zarzucając jej, a jakże, niezgodność z konstytucją. Choć są w tej mierze spory, to osobiście uważam, że można sobie wyobrazić uzasadnione okolicznościami podpisanie jakiejś ustawy i jednoczesne skierowanie jej do TK. Może się tak zdarzyć, gdyby niepodpisanie mogło przynieść nieodwracalne szkody. W takiej sytuacji, mimo wątpliwości, dla ochrony zagrożonego dobra prezydent ustawę podpisuje, ale jednocześnie podważa jakieś jej zapisy i kieruje do TK. W przypadku omawianej zmiany takiej sytuacji nie było, nigdzie się nie spieszyło i można było przed podpisaniem skierować wniosek do trybunału (na boku zostawiając, co o nim obecnie myślimy). Przy okazji poznaliśmy nową, dyplomatyczno-prawną (bo podobno przekazano tę informację Izraelowi drogą dyplomatyczną) instytucję zamrożenia działania przepisu do czasu orzeczenia TK (szef MSZ uspokajał, że ściganie w oparciu o tę ustawę do czasu wyroku TK nie wchodzi w grę, Ministerstwo Sprawiedliwości od zamrażania się jednak odcięło).
Dużo by pisać, jednak na jeszcze dwa aspekty sprawy muszę zwrócić uwagę. Pierwszy to publiczne ustalanie treści wyroku TK. Nawet fachowiec, minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, choć jeszcze niedawno uważał, że „trzeba zachować spokój i tłumaczyć nasze racje. Nie ma żadnych wątpliwości co do interpretacji ustawy”, to już ostatnio zmienił zdanie i powiedział, żeby się nie niepokoić, bo TK w wyroku „zapewne rozwiąże obawy związane z interpretacją nowelizacji ustawy o IPN”. Czy już wie, jaki będzie wyrok? Przy takich sprawach widać jak na dłoni zmianę charakteru trybunału.
Drugi aspekt to stosowanie uchwalonego prawa. Zgadzam się, że o wizerunek swojego kraju trzeba dbać i imienia Polski warto bronić, gdy to potrzebne. Współcześnie (bo nie zawsze tak było) sformułowania o „polskich obozach śmierci” są mylące i krzywdzące. Jednak, jak wszystko, przeciwdziałać im trzeba z głową. Tymczasem naszym sukcesem jest to, że w takiej np. Argentynie wszystkie media w akcie solidarności z nieznaną nikomu z nas, ale przez nas zaatakowaną za opublikowanie błędnego zdjęcia, gazetą „Pagina 12” powtórzyły (i bardzo rozwinęły) informacje, przed którymi się bronimy.
Poza tym mimo „zamrożenia” ludzie listy piszą... Już złożono ponad 40 doniesień o naruszeniu ustawy (duża część to podobno autodonosy obywateli, którzy w ten sposób chcą ustawę ośmieszyć). Oskarżono m.in. brytyjską BBC, co nam na pewno wizerunkowo pomoże... Poza tym Reduta Dobrego Imienia wytacza procesy cywilne, w tym wspomnianej argentyńskiej gazecie. Nie w Argentynie jednak, gdzie gazeta wychodzi i ma siedzibę, lecz w Polsce, mimo że art. 1103 naszego kodeksu postępowania cywilnego ciągle mówi, że jurysdykcja krajowa obowiązuje wtedy, gdy pozwany ma siedzibę w Polsce. Jaki wyrok zapadnie? Nieważne, nikt go przecież nie wyegzekwuje. O ile w ogóle zapadnie, bo „zły sąd” z powodu źle wybranej jurysdykcji raczej pozew odrzuci (art. 1099 k.p.c.).
Transparentne, czyli tajne
Nasz kolejny sukces to zmiana ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa. I składu rady. Zaprawdę przy tej okazji nowego znaczenia nabrały słowa przejrzystość, demokratyzacja, pluralizm czy reprezentatywność. Zostawmy na boku to, że ustawa jest niekonstytucyjna, jak w dramatycznym stanowisku stwierdzili prof. Adam Strzembosz i prof. Andrzej Zoll („Powołanie do Rady przez Sejm 15 sędziów jest jawnym złamaniem prawa zawartego w ustawie zasadniczej. Nadto nowy skład KRS będzie w oczywisty sposób sprzeczny ze składem Rady określonym przez Konstytucję”), także przez fakt przerwania konstytucyjnie określonej kadencji obecnych członków KRS.
W uzasadnieniu do projektu ustawy napisał sam prezydent, że nowa regulacja „wzmocni transparentność oraz umożliwi publiczną debatę nad kandydaturami”. Kolejny rekord pobity. Transparentność pełna. Nie wiemy, kto wysunął kandydatury sędziów, czy było tych popierających osób 25, 100, czy 500. Nie wiemy, dlaczego sędziowie kandydowali, nie mieliśmy okazji zadać im wielu ważnych pytań. Na wysłuchanie obywatelskie zorganizowane przez INPRIS i Fundację Helsińską przyszło dwóch kandydatów (dziękujemy im za to), posłowie natomiast podczas posiedzeń komisji sejmowej i plenarnego sejmu kandydatów nie poznali – głosowali w ciemno, czyli partyjnie. Co oczywiście wzmocni, jak nas przekonuje władza, niezależność sądownictwa i społeczną nad nim kontrolę.
Właściwie wszystko, co oficjalnie było przyczyną zmian, okazuje się nieprawdą, własną parodią. Transparentności nie było. Kandydaci, miast reprezentować grupy sędziów, w większości w ten lub inny sposób są związani z ministrem sprawiedliwości (a to przed władzą wykonawczą jako KRS mają bronić niezależności sądów). Prezydent twierdził, że zmiany będą służyły demokratyzacji, a nie oligarchizacji. Cóż, nie udało się, mamy „oligarchię przy ministrze”.
Za to w innej sprawie prezydent się nie mylił: kiedy twierdził po podpisaniu ustawy, że partie będą miały swoich przedstawicieli w KRS. Wiemy, że PiS wskazał dziewięcioro kandydatów, a Kukiz’15 – sześcioro. Nie wiadomo wprawdzie, w jakim trybie – bez publicznej relacji, bez informacji nawet, że będzie to miało miejsce, klub Kukiz15 spotkał się z sześciorgiem kandydatów, których – jak twierdzą jego posłowie – poparł, gdy okazało się, że są zwolennikami rozwiązań, które realnie zreformują polski wymiar sprawiedliwości. Choć zatem nie pofatygowali się oni na spotkanie publiczne organizowane przez INPRIS i HFPC, znaleźli czas na polityczne spotkanie za zamkniętymi drzwiami, podczas którego coś deklarowali (jak to ujął poseł Grabowski, „warunkiem udzielenia poparcia [...] było to, że ci sędziowie mieli popierać nasze postulaty”). Przedstawiciele innych klubów parlamentarnych byli zaskoczeni, im bowiem podczas posiedzenia komisji sejmowej spotkania z kandydatami odmówiono. Co ciekawe, nie wiemy, czy ze swoimi kandydatami spotykał się klub PiS. To pewnie jednak nie było potrzebne, skoro są to ludzie z orbity ministra sprawiedliwości...
Sam jestem zwolennikiem społecznej kontroli nad wymiarem sprawiedliwości, spotkań z kandydatami i wysłuchań, ale muszą być one publiczne i gwarantować posłom równe prawa. Partyjne spotkania z sędziami za zamkniętymi drzwiami, ustalanie na nich warunków poparcia, to zagrożenie dla niezależności. Muszą budzić podejrzenia i wątpliwości.
Dla mnie jest naturalne, że można poparcie uzależnić od spełnienia postulatów, ale zależy jakich. Mogę sobie wyobrazić sytuację, kiedy nie ma w tym nic złego – może chodzić np. o postulaty dotyczące pracy KRS, jej aktywności, transparentności, komunikacji. Sam mam takie postulaty i wyobrażam sobie, że jako poseł mógłbym od tego uzależnić swoje poparcie dla kandydata. Dam przykład. Zapytałbym: „Czy jako kandydat na członka KRS jest pan zwolennikiem spotykania się przez KRS z kandydatami na stanowisko sędziowskie (wysłuchań kandydatów)? Tak – poprę pana, nie – a to dziękuję, jestem zwolennikiem wyboru nie na podstawie samych akt osobowych, ale wysłuchania kandydatów”. Z zasady równoważenia się władz tam, gdzie wyboru dokonuje Sejm (przy zastrzeżeniu, że w sposób zgodny z konstytucją), wynika moim zdaniem prawo do formułowania oczekiwań. Także wobec władzy sądowniczej. Oczywiście są granice – dotyczące orzekania. Niezrozumienie tego przez znaczną część stanu sędziowskiego jest jedną z przyczyn obecnych problemów. Poszło u nas dużo pary w niezależność, a mało w rozliczalność przed społeczeństwem. Co oczywiście nie jest tylko winą sędziów, choć po części ponoszą za to odpowiedzialność. Ale powinno się to odbywać podczas wysłuchań publicznych, przy otwartej kurtynie, żebyśmy mogli ocenić, czy oczekiwania polityków nie są przypadkiem partyjne.
Wreszcie reprezentatywność. Nigdy w historii rady nie była mniejsza – wybrano (z dwoma wyjątkami: sędziów sądu okręgowego i administracyjnego) samych sędziów sądów rejonowych. Nie ma nikogo z sądów apelacyjnych, Sądu Najwyższego, sądów wojskowych. Sędziów do SN będą zatem wybierać sędziowie rejonowi, rzecz jasna najlepsi do oceny dorobku kandydatów do SN. Ale uwaga, te braki można naprawić! W nagrodę za słuszną postawę KRS może kilkoro ze swoich członków wybrać do sądów wyższych. Może nawet do Najwyższego, a dlaczego nie?
Ekstradycja
Wreszcie sprawa najświeższa. Sytuacja przed którą ostrzegało wielu. Teraz to już konkret. Irlandzki High Court odmówił, przynajmniej na razie, ekstradycji do Polski naszego obywatela zatrzymanego na podstawie europejskiego nakazu aresztowania. Zapowiedział też złożenie do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej pytania prejudycjalnego. Dlaczego? Bo irlandzki sąd jest świadom, że zmiany w polskim sądownictwie są niebezpiecznie głębokie, że wspólne nam w UE zasady rządów prawa są systematycznie naruszane, i boi się, że Polska może nie gwarantować prawa do rzetelnego procesu (pytanie zapewne będzie dotyczyć działania europejskiego nakazu aresztowania w takiej sytuacji). Trybunał będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Bo choć atak na niezależność sądów jest ewidentny, to jednak mamy jeszcze w Polsce niezawisłych sędziów (choć zmiany nadchodzące w SN mogą dodatkowo ten obraz naruszyć). Trwają już ciekawe rozważania specjalistów na temat konsekwencji decyzji sądu irlandzkiego (zapewne jest to pierwsze z wielu podobnych stanowisk w różnych sprawach i przy różnych okazjach). Ja chciałbym się podzielić dwiema refleksjami.
Przede wszystkim, ponad 50-stronicowe uzasadnienie irlandzkiej sędzi to lektura obowiązkowa dla elity władzy, w tym szefów Ministerstwa Sprawiedliwości. A minister Warchoł oczywiście dokumentu nie czytał, skoro był uprzejmy stwierdzić, że jest tam „zero faktów, zero konkretów”, a „ogólne wrażenie pani sędzi przesądziło o tak ważnej decyzji”. Pozwolił też sobie na naruszenie domniemania niewinności, co może tylko dodatkowo przekonać irlandzki sąd, że się nie myli. Minister powiedział: „Z ubolewaniem przyjmujemy fakt, że sąd w Irlandii opóźnia ukaranie groźnego przestępcy z mafii narkotykowej. To jest niesłychane i mam nadzieję, że decyzja zostanie zmieniona”. Uzasadnienie sędzi Aileen Donnelly powinni też przeczytać posłowie, a zwłaszcza Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz, którzy nie rozumieją, że sędzia w kraju unijnym prócz tego, że jest sędzią swojego kraju (np. polskim, powołanym przez polskie organy), jest też sędzią europejskim (i nie jest to tylko sformułowanie potoczne – ma też swoje zakorzenienie w orzecznictwie TSUE).
Na koniec refleksja osobista. Dla mnie jako obywatela zaangażowanego od lat w ochronę praw człowieka jest to doświadczenie wyjątkowo trudne. 20 lat temu, w czasie kiedy nasze sądy jeszcze tej formuły nie znały, pracowałem nad pierwszą opinią przyjaciela sądu (amicus curiae), jaką złożyła do sądu Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Powołaliśmy się tam na opinię złożoną wcześniej przez Amnesty International w sprawie ekstradycyjnej chińskiego małżeństwa Mandugeqi (którą sąd apelacyjny dopuścił, ale Sąd Najwyższy wyrok uchylił i orzekł prawną niedopuszczalność ekstradycji). Potem opinii w sprawach ekstradycyjnych powstawało więcej, ale zawsze dotyczyły państw – jak Chiny, Białoruś, Azerbejdżan – w których rządziły autorytarne reżimy, nie było niezależnego sądownictwa, łamano prawa podstawowe. Świadomość, że prawniczy świat może tak dzisiaj mówić o Polsce, jest dla mnie druzgocąca. Podobnie jak polskie reakcje na wyrok irlandzkiego sądu odnoszące się nie do argumentów sędzi, lecz do jej sytuacji osobistej. Właśnie w tej sprawie zaprotestowało Stowarzyszenie Sędziów Irlandii – warto to stanowisko przeczytać (zob. ramka), bo pokazuje, jak wyglądają prawdziwe sędziowskie standardy. Niestety takie złe wiadomości o Polsce rozchodzą się w świecie prawniczym szybko. Bijemy właśnie kolejny rekord...
Stanowisko Stowarzyszenia Sędziów Irlandii
„Stowarzyszenie Sędziów Irlandii pragnie jak najmocniej potępić ataki personalne i inwektywy kierowane przez część polskich mediów pod adresem Pani Sędzi Aileen Donnelly, członkini naszego stowarzyszenia. Każda zainteresowana osoba lub strona ma prawo do krytyki wyroku lub orzeczenia sądu, także w mocnych słowach. Jednak sędzia jest funkcjonariuszem publicznym i jeśli strona chce ją krytykować za sposób, w jaki wykonywała swoje publiczne obowiązki, krytyka powinna ograniczać się do tego i dotyczyć decyzji sądu, a nie Pani Sędzi osobiście. Nieistotne odniesienia do życia osobistego i prywatnego Pani Sędzi Donnelly są całkowicie nie do przyjęcia i w pełni je potępiamy.
Nasze stanowisko nie może być traktowane jako komentarz lub wyrażenie jakichkolwiek poglądów na temat sprawy sądowej (która jest w toku) lub orzeczenia będącego przedmiotem kontrowersji, ponieważ takie uwagi byłyby całkowicie nie na miejscu”. (15 marca 2018 r.)