Brytyjski rząd nakazał Google’owi zniszczyć dane, które zebrał o mieszkańcach Zjednoczonego Królestwa w 2008 roku. Firmie grozi też proces za złamanie reguł ochrony prywatności w Niemczech i USA. Po co koncernom informacje o ich klientach?

Kompilując dane o charakterze publicznym do swoich map, Google przy okazji automatycznie zdobył także informacje o osobach prywatnych. Google ma ogromną ilość informacji o obywatelach wielu krajów, często większą niż władze tych państw. One się przydają w biznesie.

Do czego?
Przede wszystkim zarabia na sprzedaży platform reklamowych. Są one drogie, bo mają dużą skuteczność. Dzięki danym o swoich klientach Google po prostu dokładnie wie, do kogo skierować ogłoszenie o kursach językowych, a kto da się złapać na reklamę o samochodach. Firma nie przekazuje natomiast danych o swoich klientach bezpośrednio reklamodawcom. Problem jest natomiast z Facebookiem.
Dlaczego?
Facebook ma tendencję do poluzowywania zasad przekazywania dla rządu danych o osobach prywatnych. Najpierw imiona, potem nazwiska, hobby, upodobania, zdjęcia. Robi to potajemnie, gdy ludzie nie zwracają na to uwagi.
Dane użytkownika Facebooka z Europy mogą się znaleźć na biurku pracownika amerykańskiego homeland security?
Weźmy konkretny przykład. Jeśli zawodowo zajmuję się w Wielkiej Brytanii prowadzeniem gier losowych i informacja ta w jakiś sposób dostanie się do FBI, to zaraz po wylądowaniu w Stanach Zjednoczonych mogę zostać aresztowany. Amerykańskie władze mogą bowiem skojarzyć tę informację z listą osób, które potajemnie prowadzą z zagranicy kasyna online, co w USA jest zakazane.
W „Raporcie mniejszości” Steven Spielberg kreśli przyszłość społeczeństwa kontrolowanego przez władze przez elektronicznie bazy danych. Na ich podstawie, niejako prewencyjnie, można aresztować osoby, które mają największe szanse popełnić zbrodnię. Więcej, właściwie nie są już potrzebne wybory, bo z góry można określić, kto jakie będzie miał preferencje wyborcze. Czy to jest rzeczywiście możliwe?
Ależ my już mamy coś takiego w Wielkiej Brytanii. Rząd powołał Niezależny Urząd Ostrożnościowy. Na podstawie zbieranych danych i własnych kryteriów określa listy osób, które nie powinny być dopuszczone do opieki nad nieletnimi oraz osobami upośledzonymi umysłowo lub fizycznie. Czyli nie powinny mieć kontaktu z 1/3 naszego społeczeństwa. Przez wiele lat ani Amerykanie, ani Europejczycy nie widzieli problemu w przekazywaniu danych prywatnym firmom czy agendom rządowym. To się jednak zmienia. Ludzie umieszczają coraz mniej informacji na Facebooku, naciskają też na władze, aby wprowadziły większe zabezpieczenia danych osób prywatnych. Nie ma żadnego mechanizmu pozwalającego kontrolować zarządzanie tymi danymi.
Niemcy najbardziej restrykcyjne
W 1997 r. PE po raz pierwszy przyjął dyrektywę o ochronie danych osobowych, która w 2006 r. objęła również zasady przekazywania informacji drogą elektroniczną. Określa ona zakres danych, jakie mogą przechowywać władze publiczne. Firmy prywatne mogą gromadzić znacznie więcej informacji o klientach – jak wiele, o tym decydują władze narodowe. Zwłaszcza w Niemczech Trybunał Konstytucyjny w kolejnych orzeczeniach z ostatnich 12 lat bardzo zawęził zakres informacji, które mogą zbierać spółki prawa handlowego. Jednak większość sieci internetowych świadczy usługi spoza terytorium UE i w praktyce nie stosuje się do unijnych ograniczeń.
*Guy Herbert, sekretarz generalny brytyjskiej organizacji NO2ID, która walczy z niewłaściwym wykorzystywaniem danych osobowych