Problem opłat reprograficznych, czyli opłat od urządzeń kopiujących i tzw. czystych nośników, powraca co jakiś czas, budząc żywe zainteresowanie twórców, organizacji zbiorowego zarządzania oraz producentów i importerów sprzętu. Tym razem spór powrócił za sprawą projektu ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego, przygotowanego w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

W wywiadzie, który ukazał się w DGP 26 lipca, wicepremier Piotr Gliński przedstawił założenia i uzasadnienie nowych rozwiązań. Projektujący nowe regulacje, dążąc do poprawy sytuacji twórców, przewidzieli stworzenie funduszu wspierającego artystów zawodowych. Środki zgromadzone w funduszu mają być przeznaczone na dopłaty do składek na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, zapomogi socjalne i stypendia dla początkujących artystów. Działalność funduszu wymaga odpowiedniego finansowania. Ministerstwo poszukuje potrzebnych środków – i tu wracamy do sporu o opłaty – w zwiększonych przychodach z tytułu opłaty reprograficznej. Opłaty mają wzrosnąć i objąć nowe urządzenia. Przychody z opłat niemal w połowie mają zasilać nowo tworzony fundusz, a w pozostałym zakresie – tak jak dotychczas – mają trafiać do właściwych organizacji zbiorowego zarządzania.
Ciekawe jest uzasadnienie proponowanych zmian dotyczących opłaty reprograficznej. Minister wskazuje, że opłata stanowi wynagrodzenie za to, że za darmo korzystamy z dóbr kultury, odtwarzając je na różnego rodzaju urządzeniach. Podkreśla, że jest to wynagrodzenie za korzystanie w ramach użytku publicznego. Zdaniem ministra artyści w innych państwach otrzymują środki pochodzące z opłat, a w Polsce nie (co nie jest prawdą, bo przecież system ten funkcjonuje już od wielu lat). Premier Gliński pokazuje też szerszy kontekst planowanych działań. Bez twórców nie ma kultury, a bez kultury nie ma wspólnoty ani tożsamości.
O tym, że kultura jest ważna, wiemy. O tym, że wymaga wsparcia, również. Wiemy także, że sytuacja wielu artystów jest trudna i że ta grupa zawodowa dotkliwie odczuła skutki pandemii. Odpowiedzialne państwo wspiera sektor kulturalny, bo wie, że tam, gdzie jest dostęp do kultury, społeczeństwo jest bardziej twórcze i innowacyjne. W tych kwestiach trudno nie zgodzić się z wicepremierem. Trudno natomiast zgodzić się z tym, że źródeł finansowania poszukuje się w opłacie reprograficznej, wywodzącej się z lat 60., która nie przystaje do realiów cyfrowej gospodarki XXI w. Problem również w tym, że projektowane rozwiązania są sprzeczne z prawem UE, a konkretnie dyrektywą 2001/29. Ta oczywista sprzeczność z prawem UE nie umknęła autorom opinii przygotowanej 30 lipca przez Radę Legislacyjną.
Przede wszystkim opłata ma rekompensować straty, jakie uprawnieni z tytułu praw autorskich i pokrewnych ponoszą w związku ze zwielokrotnianiem nie w ramach jakiegokolwiek dozwolonego użytku, a tylko osobistego (prywatnego). Opłata w nowym kształcie ma tymczasem stanowić rekompensatę za korzystanie w ramach wszelkich postaci dozwolonego użytku. Problem w tym, że w przypadku części przypadków dozwolonego użytku ustawodawca nie przewiduje odpłatności. Ponadto opłata reprograficzna ma stanowić wynagrodzenie za darmowe korzystanie z dóbr chronionych, w szczególności zapoznawanie się z nimi. I tu mamy kolejny problem, bo zwielokrotnianie, do jakiego dochodzi w trakcie korzystania na różnego rodzaju urządzeniach, jest zwielokrotnianiem tymczasowym, wynikającym ze specyfiki środowiska cyfrowego. Takie zwielokrotnianie jest dopuszczalne i nieodpłatne w świetle unijnych regulacji.
Problem z opłatami reprograficznymi jest jeszcze bardziej fundamentalny. Otóż w środowisku cyfrowym nie musimy już mieć kopii albumu muzycznego czy filmu. Korzystanie z tych dóbr opiera się na dostępie do różnego rodzaju serwisów i streamingu. Czasy, kiedy przegrywaliśmy płyty czy kasety, minęły. Sfera korzystania z dóbr chronionych w ramach dozwolonego użytku prywatnego skurczyła się, i to znacznie. Skoro użytek prywatny się kurczy, to nie ma uzasadnienia dla podnoszenia stawek opłaty reprograficznej. Wręcz przeciwnie: mniejszy użytek prywatny to mniejsze straty ekonomiczne dla twórców z tego tytułu. Opłaty powinny zatem raczej maleć lub co najmniej utrzymywać się na tym samym poziomie.
Pobieranie opłat np. od aparatów fotograficznych nie znajduje dziś uzasadnienia. Czasy, kiedy fotografowało się książki w uniwersyteckiej bibliotece, są za nami. Podobnie trudno uzasadnić nakładanie opłat na telewizory, nawet jeśli mają funkcję kopiowania. Tu również trudno się dopatrzeć ekonomicznej straty. Za korzystanie z serwisów użytkownik płaci. Płaci zatem także za opcję sporządzenia kopii umożliwiającej zapoznanie się z utworem w późniejszym terminie. Nieporozumieniem jest wreszcie nakładanie opłat na czytniki e-książek. Przecież te urządzenia służą do czytania, a nie kopiowania w ramach użytku osobistego. Czytelnik za możliwość ściągnięcia książki płaci, a zatem gdzie tu strata, którą opłata miałaby pokrywać? Czasem próbuje się uzasadnić zwiększanie opłat tym, że udostępniający dzieła robią to nielegalnie. Opłata miałaby wyrównać straty z takiego korzystania z nielegalnych źródeł. I tu znowu mamy problem. Skoro opłata ma wyrównywać straty z tytułu prywatnego użytku, a zwielokrotnianie z nielegalnych źródeł – co jasno pokazuje TSUE – nie stanowi korzystania w ramach prywatnego użytku, to opłata nie można pokrywać akurat tych strat.
Duże wątpliwości budzi planowany sposób dysponowania środkami pozyskanymi ze zwiększonej opłaty. W świetle orzecznictwa TSUE dopuszczalne jest przeznaczenie części środków pozyskiwanych z opłaty reprograficznej na ogólny system wsparcia dla uprawnionych twórców. Takie systemy działają w innych państwach UE. Wątpliwości budzą jednak zasady dostępu do tych środków przewidziane w nowych rozwiązaniach. Będą one dostępne dla tych twórców, których miejsce zamieszkania znajduje się w Polsce, co utrudnia dostęp twórcom zagranicznym. Dostęp do środków na dopłaty do składek na ubezpieczenie zdrowotne i społeczne jest z kolei uzależniony od odpowiednio niskich dochodów, z kolei ze wsparcia w postaci grantów będą mogli korzystać twórcy, którzy nie ukończyli 35 lat. Problematyczne jest również uzależnienie dostępu do środków zgromadzonych w funduszu od faktu bycia artystą zawodowym. Uzyskanie tego statusu uzależniono od spełnienia kryteriów formalnych, jak np. określone wykształcenie.
Kryteria dostępu do środków funduszu są w istocie nie do pogodzenia z zasadami, na jakich funkcjonuje prawo autorskie. Dyskryminują też twórców zagranicznych, co jest sprzeczne z regulacjami unijnymi, a także międzynarodowymi regulacjami dotyczącymi prawa autorskiego. I jeszcze kilka zdań na koniec. Mój sprzeciw wobec proponowanych rozwiązań nie jest sprzeciwem doktrynerskiego liberała, hołdującego społecznemu darwinizmowi, o którym wspomina wicepremier. Nie mam wątpliwości, że sektor kultury wymaga uwzględnienia jego specyfiki i wymaga sensownego mecenatu państwa. Poszukiwanie środków na to wsparcie w archaicznej opłacie reprograficznej nie jest jednak rozwiązaniem na miarę XXI w. Last but not least – jest niezgodne z prawem unijnym. ©℗
Sektor kultury wymaga sensownego mecenatu państwa. Ale potrzeba rozwiązań na miarę XXI w.