Nadszedł czas na wprowadzenie korekt do ustawy zasadniczej. Nie może być tak, jak w żartach z 1975 roku: po co ją zmieniać. Przecież aktualna nie jest używana.
Mija dwa lata od przedstawienia przez Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” projektu zmian w konstytucji. Dokument stanowił podsumowanie kilkumiesięcznej dyskusji, rozpoczętej propozycją stosunkowo niewielkiej nowelizacji, która zrodziła się na podstawie doświadczeń byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego w trakcie codziennego, profesjonalnego stosowania ustawy zasadniczej. Byliśmy i jesteśmy przekonani, że usunięcie zidentyfikowanych mankamentów znacznie poprawiłoby funkcjonowanie władz państwowych – szczególnie w czasie napięć pomiędzy pezydentem, Sejmem a rządem.

Konstytucyjna farsa

Jest paradoksem, jeśli nie chichotem historii, że nasz porządek konstytucyjny powiela część rozwiązań Republiki Weimarskiej (wybierany powszechnie prezydent dysponujący prawem weta ustawodawczego, elekcja posłów w systemie proporcjonalnym). Nie będę się upierał, że grozi to nam powtórzeniem sytuacji, jaka dotknęła Niemcy w latach 30. ubiegłego wieku, ale licho nie śpi. – Jeśli historia się powtarza, to zawsze jako farsa – pisał klasyk.
Raczej grozi nam farsa niż dramat na miarę tamtego czasu, ale przecież chciałoby się takiego dostrojenia mechanizmu państwowego, by nie zgrzytał przy lada zakręcie. Monopartyjny układ na stanowiska prezydenta i premiera w ostatnim czasie niweluje w znacznym stopniu (choć nie wszystkie) potencjalne napięcia, ale przecież tak nie musi być zawsze: dobrze pamiętamy kompromitujące konflikty na szczytach władzy w latach 2005 – 2010 przy okazji reprezentowania Polski w Unii. Ale także wcześniej zbyt silne weto prezydenta niweczyło dobre ustawy. Myślę, że Aleksander Kwaśniewski żałuje sprzeciwu wobec ustawy o finansach publicznych z 2001 roku, a był on wyraźnym ukłonem w stronę ugrupowania bliskiego wówczas prezydentowi. Gdyby ustawa weszła w życie, dziś bylibyśmy spokojniejsi o stan kasy państwowej.
Złym rozwiązaniem jest brak podporządkowania szefa Sztabu Generalnego i dowódców rodzajów Sił Zbrojnych w czasie pokoju wyłącznie prezydentowi. Kiedy konstytucja była uchwalana, nie byliśmy jeszcze w NATO i nasze wojsko nie było tak szeroko angażowane za granicą, jak obecnie. Konstrukcja ustrojowego usytuowania Sił Zbrojnych w strukturze państwa jest zupełnie nieadekwatna do stanu potrzeb organizacyjnych armii podlegającej cywilnej kontroli, co jest współczesnym standardem. Rząd jest odpowiedzialny za finansowanie armii i jej wyposażenie, a przede wszystkim za użycie wojska w akcjach nazywanych pokojowymi, ale premier mimo to nie ma wpływu na obsadę pozycji pierwszego oficera (szefa Sztabu Generalnego), czy też na wyznaczenie dowódców poszczególnych rodzajów wojsk. „Obiad drawski” odbija się co jakiś czas czkawką.

Co z tą Unią Europejską

To tylko niektóre z wyraźnych słabości naszej konstytucji, która nadto jakby nie przyjmowała do wiadomości, że jesteśmy od siedmiu lat członkami UE. W 1997 roku, gdy ustawa zasadnicza była uchwalana, nikt nie mógł zagwarantować, że wejdziemy do Wspólnoty. Wystarczyło wówczas stworzyć odpowiednie mechanizmy akcesyjne, i o to oczywiście właściwie zadbano, ale dziś nie możemy udawać, że nadal jesteśmy otwarci na tę akcesję – a tak to właściwie rysuje się w aktualnym konstytucyjnym ujęciu normatywnym. Stwierdzi ktoś: po co właściwie mamy akcentować obecność w Unii, skoro bez takiej konstytucyjnej deklaracji całkiem nieźle dajemy sobie w niej radę. Ale czy przypadkiem nie dajemy w ten sposób dowodu na lekceważenie konstytucji, co do zasady? Czy przypadkiem nie staje się ona czymś w rodzaju ozdobnika państwowości, bo przecież wypada, aby państwo posiadało konstytucję, ale co z niej wynika, czy ona do czegoś zobowiązuje – to już rzecz zupełnie drugorzędna. Zupełnie tak, jak to było w minionym okresie. Po co zmieniać konstytucję? – żartowano w 1975 roku. Przecież aktualna nie była w ogóle używana...
Powołana w tej kadencji sejmowa komisja konstytucyjna nie poszła drogą wskazaną przez byłych prezesów TK, przygotowała natomiast cały pakiet rozwiązań wpisujących Rzeczpospolitą w nowy układ odniesień naszej obecności w Unii Europejskiej. Uzyskano w składzie komisji daleko posunięte porozumienie, co samo w sobie jest już olbrzymią wartością, zważywszy aktualny skład izby.
Zaproponowane ujęcie kwestii unijnych nie jest we wszystkich punktach z pewnością doskonałe, ale zbliża nas zdecydowanie do stanu pożądanego. Zostało poparte przez byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego i wielu ekspertów (m.in. prof. Piotr Winczorek). Czyżby dowcip z okresu „wczesnego Gierka” – co prawda tym razem tylko w odniesieniu do Unii – nadal był aktualny?