Wyszło to trochę inaczej, niż myślałem, ale zawsze wyszło”. Słowa Kubusia Puchatka pasują do tego, co się dzieje z reformą sądownictwa. Kiedy w 2012 r. gruchnęło, że minister sprawiedliwości chce zlikwidować lwią część sądów rejonowych, zapewniano, że jest to robione z myślą o obywatelu. To on najwięcej traci, jeżeli sądy nie działają sprawnie. 1 stycznia 2013 r. likwidacja stała się faktem. Co prawda Jarosław Gowin zniósł mniej sądów niż zamierzał, ale 79 też robi wrażenie. Pół, roku później ministerialne stery obejmuje Marek Biernacki. A reforma? W sądach niewiele zmieniła, za to rozsierdziła środowiska lokalne, którym sądy zabrano. Minister Biernacki aż do końca kadencji pozostaje głuchy na te głosy.

Małgorzata Kryszkiewicz dziennikarz Gazety Prawnej / Dziennik Gazeta Prawna
Ale to już prehistoria. Teraz przyszło nowe. Zmienił się premier, zmienił się rząd. Nowym ministrem sprawiedliwości został Cezary Grabarczyk. I on wykazał się dużo większą empatią niż jego poprzednicy. Jedną z pierwszych jego zapowiedzi była ta o przywróceniu niemal wszystkich ze zlikwidowanych jednostek. I powód znów ten sam: troska o obywatela.
W przyszłym roku po raz drugi będziemy świadkami przykręcania tabliczek na budynkach sądów i wożenia akt z jednej miejscowości do drugiej. Część z petentów znów trafi na rozprawę nie do tego sądu, co powinna, a sekretariaty zajęte będą wymianą pieczątek i kopert. Cezary Grabarczyk podjął decyzję błyskawicznie. I to pewnie by mnie nie zastanawiało, gdyby nowy minister był z PiS, SLD albo chociaż z PSL. Ale on jest członkiem partii, która rządzi od siedmiu lat. Partii, która stała na stanowisku, że aby sądy zreformować, część z nich trzeba zlikwidować. Co się stało, że zmieniono kurs? Odpowiedź sama ciśnie się na usta. Wystarczy tylko zdać sobie sprawę z tego, że zapowiedź przywracania sądów zbiegła się z samorządową kampanią wyborczą. A decyzją tą PO pokazuje, że naprawdę wsłuchuje się w głosy lokalnych społeczności. Nawet gdy są one wyraźnie sprzeczne z jej linią polityczną.