Wrzesień 2012 roku. Dziennik Gazeta Prawna ujawnia, że minister Jarosław Gowin na swoje żądanie otrzymał akta sprawy Amber Gold. Prawnicy uważają, że nie ma ku temu podstaw prawnych. Sam minister najpierw wypowiada emocjonalne zdanie, że ma w nosie literę przepisów i ważny jest ich duch. Później resort zapewnia jednak, że jego żądanie miało oparcie w istniejących regulacjach. I opinii tej broni do końca.
Skoro tak, to po co teraz uprawnienie to wpisano wprost do rozporządzenia w sprawie nadzoru administracyjnego nad działalnością administracyjną sądów powszechnych? Ministerstwo tłumaczy, że chodzi o „detalizację” ustawowego uprawnienia do nadzoru administracyjnego nad sądami. Pytanie tylko, czy to uszczegółowienie nie wykracza poza delegację ustawową.
Czy jego rzeczywistą intencją nie jest legalizacja praktyki stosowanej już wcześniej i ujawnionej przy okazji sprawy Amber Gold? A jeśli nawet, to może nie ma w tym nic złego, bo przecież afera ta pokazała, że sądy rzeczywiście nie zawsze działają tak, jak powinny, i wzmożony nadzór nad nimi jest potrzebny?
Nie da się odpowiedzieć na te pytania bez rozstrzygnięcia zasadniczych kwestii. Czy ważniejsza jest niezawisłość i niezależność sędziów, czy też sprawne funkcjonowanie sądów? Dla mnie wynik tego równania jest prosty jak dwa razy dwa.
Oczywiście, że chciałbym, aby sądy działały jak należy, oczywiście, że jakiś nadzór nad nimi jest potrzebny. To rzeczy ważne. Zasada niezawisłości i niezależności sędziów jest jednak nieporównywalnie ważniejsza. Chociaż nie lubię dużych słów, to tu nie sposób ich nie użyć. To zasada fundamentalna.
Podkopywanie fundamentów prędzej czy później musi się skończyć zawaleniem budynku. Minister Gowin pewnie chce dobrze, nie zakładam też, by planował nadużywanie swoich uprawnień. Ale co ma myśleć sędzia, który się dowie, że minister właśnie ściągnął akta prowadzonej przez niego sprawy? Co mają myśleć uczestnicy procesu? Chodzi o procedury administracyjne czy też może ministrowi nie podoba się samo rozstrzygnięcie?
Na koniec mała przestroga. Ministrowie odchodzą, a ustanowione przez nich przepisy zostają. Któregoś dnia może się okazać, że następca ministra Gowina, dajmy na to z opozycyjnej partii, zażyczy sobie akt ze sprawy prowadzonej przeciwko niemu. Oczywiście w ramach nadzoru administracyjnego.