W jednym z komiksów o dzielnym Gallu Asteriksie pojawia się postać rzymskiego legionisty, który wyjaśnia kolegom, jak trafił do oddziału. Mówi on mniej więcej coś takiego: „Dali mi do wyboru występ w cyrku albo wstąpienie do armii. Chciałem cyrk, ale wiecie, jak to jest w wojsku – prosicie o jedno, a dostajecie coś innego”.
Ta scena przypomniała mi się, kiedy usłyszałem, że straże łowieckie i leśne prosiły o prawo do używania paralizatorów przeciwko agresywnym zwierzętom, a resort administracji postanowił dać im możliwość stosowania tych urządzeń przeciwko ludziom.
Sądzę, że teraz jednak wszystko zostanie naprawione. Po tym, jak już resort spraw wewnętrznych i podległe mu służby za pośrednictwem DGP dokładnie ustaliły, czego potrzebują, wkrótce odpowiednie zapisy zostaną zmienione i do wyposażenia służb wejdą paralizatory do użytku przeciw zwierzętom.
I na pewno pojawią się dokładne instrukcje, które określą, że np. rozwścieczonego dzika można paraliżować od strony szynki, ale niewskazane jest czynienie tego poprzez celowanie w boczek.
Przy zapisach dotyczących stosowania paralizatorów przeciwko Polakom urzędnicy mogli bowiem pozwolić sobie na swobodę, ale zwierzęta to inna sprawa. W końcu organizacje ochrony przyrody są znacznie głośniejsze i zamożniejsze niż te, które zajmują się prawami Polaków.
Oczywiście, nie zdziwiłbym się, gdyby MSW poprawiło wszystko do końca i straż rybacka, która prosiła jednak o paralizatory przeciwko agresywnym wędkarzom, także dostała urządzenia do stosowania przeciwko zwierzętom.
Zwłaszcza że to rozwiązanie miałoby sporo sensu. Taki paralizator razi za pomocą ładunku elektrycznego o wysokim napięciu, a przecież najbardziej skuteczną metodą łowienia ryb jest ta na prąd. A tam, gdzie nie ma ryb, nie ma przecież wędkarzy, zwłaszcza agresywnych.