Miałem kiedyś owczarka niemieckiego. Bystre zwierzę było, ale niepokorne, więc wpadłem na – jak mi się wydawało – świetny pomysł oddania go na profesjonalne szkolenie.
Jedno z zadań polegało na ćwiczeniu silnej woli sierściucha – treser kładł przed nim kawał świeżo uwędzonej podwawelskiej i wydawał krótką komendę „zostaw”. Jak pies chapsnął mięsiwo, obrywał po pysku. Przy trzecim podejściu nie wytrzymałem, zabrałem psa i kupiłem mu w ramach przeprosin dwa kilo podwawelskiej.
Te wspomnienia wróciły, gdy przeczytałem o kontrolach projektów realizowanych w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego.
Trzy lata temu, gdy rząd wprowadzał PPP do samorządów, mówił o rewolucji w finansowaniu lokalnych inwestycji. Teraz nasyła kontrole na tych, którzy tę rewolucję postanowili wcielić w życie.
Innymi słowy, rząd podrzucił samorządowcom kiełbasę i teraz leje pałą tych, którzy postanowili ją skonsumować. Szczęśliwi ci, którzy nie dali się zwieść i poprzestali na jej obwąchaniu.
Skutek tych działań będzie taki sam, jak w przypadku wiecznie karconego psa – skuli ogon i niepotrzebnie nie będzie się wychylał z ciepłej budy. Większość gmin już dziś – z obawy o to, że zostaną posądzone o korupcję – omija PPP szerokim łukiem. Teraz dołączą do nich także nieliczni odważni pionierzy.
Tak właśnie w Polsce w zarodku dusi się inicjatywę i przedsiębiorczość. Bo ambitnym trzeba podcinać skrzydła, żeby – nie daj Bóg – w niedalekiej przyszłości nie wspięli się zbyt wysoko i nie zajęli miejsc zajmowanych dziś przez tych, którzy prawo traktują jak kiełbasę. Głównie wyborczą.