Trwają prace nad stworzeniem dla Ministerstwa Gospodarki specjalnego systemu do konsultacji społecznych. Ma być prosty, funkcjonalny i, co najważniejsze, pozwalać, by każdy mógł wyrazić swą opinię na temat planów legislacyjnych. Co z tego jednak, skoro z umieszczanych w nim projektów nic nie będzie wynikać?
Sławomir Wikariak, dziennikarz działu prawo
Właśnie pojawiły się pierwsze założenia do projektu ustawy, pisane według zmienionego pod koniec ubiegłego roku regulaminu pracy Rady Ministrów. Dzięki tytułowi dokumentu wiemy, że ma się zmienić ustawa o ochronie zwierząt. Z treści można jeszcze wyczytać, że chodzi o przepisy dotyczące ich uśmiercania. I to w zasadzie tyle. Półtorej stroniczki wypunktowanych założeń, a w nich – żadnego konkretu. Później tzw. test regulacyjny, czyli dwie kolejne strony z rubrykami do odhaczania. Chodzi o przepisy unijne? Tak. A więc jest ptaszek. Czy nowelizacja ma wprowadzać dodatkowe obciążenia regulacyjne? Nie. Kolejny ptaszek.
Jak organizacje społeczne – o zwykłych ludziach nie wspominając – mają się odnieść do czegoś, czego nie znają? Oczywiście rząd wie dokładnie, co będzie chciał zmienić w przepisach, ale nie dzieli się tą wiedzą z obywatelami.
Fikcyjny dostęp do informacji o planach legislacyjnych rządu skrytykował w ostatnim wystąpieniu generalnym rzecznik praw obywatelskich. Rząd jednak jest nieugięty – proces legislacyjny ma być szybszy, a będzie to możliwe właśnie dzięki skróconej formie projektów.
Rozdwojenie jaźni? Chyba trudno inaczej wytłumaczyć sytuację, gdy rząd z jednej strony robi wiele, by umożliwić obywatelom udział w procesie legislacyjnym, a z drugiej stara się bardzo, by nic z tego nie wynikało.