Prawdopodobnie nie odkryliśmy Ameryki w konserwach. Prawdopodobnie dramatyczna historia rodziny Makuchów, którą opisujemy dziś w dziale prawo, nie jest ani pierwsza, ani najsmutniejsza.
Barbara Kasprzycka, kierownik działu prawo

Prawdopodobnie nieraz już zdarzało się, że wydawszy cały dorobek życia na mieszkanie, dom czy segment budowany przez dewelopera, ktoś nie mógł w nim później zamieszkać bez narażania się na karę inspektora budowlanego.
Bo w świetle prawa nie był inwestorem, lecz „tylko” właścicielem. A skoro tak, to nie mógł się starać o pozwolenie na użytkowanie lokalu, by legalnie w nim zamieszkać, bo może to robić jedynie inwestor – czyli ten, kto na samym początku przedsięwzięcia otrzymał pozwolenie na budowę.
Skoro w ciągu dziesięciu dni z samej Warszawy do naszej redakcji dotarły dwa sygnały o absurdalnej luce, która nie pozwala legalnym właścicielom zamieszkać w ich domach, to prawdopodobnie przypadków takich musiało być więcej. Również wtedy gdy z przytupem wprowadzano tzw. ustawę deweloperską („o ochronie praw nabywcy lokalu mieszkalnego lub domu jednorodzinnego”), która wejdzie w życie jeszcze w tym miesiącu.
Wiele w niej napisano o rachunkach powierniczych, gwarancjach, prospektach i o przekazaniu nabywcy przez dewelopera wszelkich „praw niezbędnych do korzystania z lokalu”. I ani słowa o tym, że deweloper po zakończeniu inwestycji ma psi obowiązek wystąpić o pozwolenie na jej użytkowanie. Przepis, który mógłby o tym stanowić, jest na tyle enigmatyczny, że sytuacja na gruncie nowej ustawy – tej z „ochroną praw nabywcy” w tytule – będzie tak samo bez wyjścia, jak jest dziś.
Żeby było smutniej, ministerstwo odpowiedzialne za budownictwo przyznaje, że prawo budowlane jest „trudne do stosowania” i „nie zapewnia sprawnego przebiegu procesu budowlanego”. Co więc robi resort? Pracuje nad kolejną ustawą. Czy rozwiąże w niej rzeczywiste problemy nabywców mieszkań? Tego niestety obiecać nie może.