Każdy kocha swoje dzieci, nawet jeśli są brzydkie i głupie. Nie powinnam więc się dziwić, że prof. Andrzej Zoll, współtwórca obowiązującego kodeksu karnego, wraca do tematu art. 212, przewidującego karę pozbawienia wolności za publiczne pomówienie. Sam go przygotował, więc będzie bronił do upadłego.
W felietonie opublikowanym w ministerialnym periodyku „Na wokandzie” prof. Zoll podnosi znane argumenty o krzywdzie, prawdzie i czci, by na koniec sięgnąć po mój ulubiony: „Mamy w Polsce bardzo niski poziom debaty publicznej. Wykreślenie art. 212 k.k. może ten poziom jeszcze bardziej obniżyć”, tak jakby demokracja służyła wychowywaniu obywateli, a kodeks karny – rugowaniu chamstwa.
Fakty, zebrane na stronie Wykresl212.pl, mówią dobitnie: radna skazana na 7,5 tys. zł grzywny za zdanie: „Skłaniam się do poglądu, że burmistrz czyni na organ prokuratorski pozaprawne naciski”; dziennikarz trzymany przez tydzień w areszcie za artykuł o dziwnych przepływach milionów złotych między publicznymi instytucjami a prywatną firmą; 8 tys. zł do zapłaty przez profesora, który wyraził niepochlebną opinię o jednym z pracowników naukowych uczelni. Tak działa prawo autorstwa prof. Zolla. Może zamysł był inny, ale praktyka sądowa nie opiera się na zamysłach, choćby najszlachetniejszych.
Karanie za niepochlebne stwierdzenia nie służy żadnemu interesowi publicznemu. Publicznym interesem jest wolność słowa – przede wszystkim tego słowa, jakie niektórym urzędnikom może być nie w smak.