W kontaktach z liniami lotniczymi trzeba stąpać twardo po ziemi. Bujanie w obłokach może się zakończyć twardym lądowaniem.

Radosna twórczość przewoźników lotniczych osiągnęła znacznie wyższy pułap niż ich samoloty. I nie chodzi tutaj o chwyty marketingowe, a o sposoby na miganie się od wypłaty odszkodowań za opóźnione lub odwołane loty. Samolot się zepsuł i nie poleciał? To nie nasza wina – przecież go serwisowaliśmy! Absurdalne? Nie dla linii lotniczych. Każdy sposób jest dobry, żeby nie płacić odszkodowań.

W Polsce obowiązują takie same standardy ochrony pasażera jak w całej Unii Europejskiej. Tyle tylko, że linie lotnicze ich nie stosują. Nikt przecież nie jest w stanie na nich tego wymusić. Mamy w Polsce prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego, który może nakładać na przewoźników kary pieniężne. Co z tego, skoro łączna wysokość 86 kar, które nałożył na linie lotnicze w zeszłym roku, wyniosła tylko 156 tys. zł? Zapewne jedno koło do samolotu kosztuje więcej. Na pierwszy rzut oka widać, że dolegliwość tych sankcji jest niewielka. Nic więc dziwnego, że linie lotnicze nie boją się traktować klientów z góry. Nic nie ryzykują. Ludzie i tak skorzystają z ich usług, bo muszą. Nie zrezygnują przecież z wakacji czy spotkania biznesowego, bo regulamin przewozu narusza ich prawa.

Ale jest jeden sposób, żeby nauczyć przewoźników lotniczych respektu w stosunku do klienta. Pasażerów niezadowolonych z ich usług jest zapewne więcej niż piętnastu. A tylu już wystarczy, żeby złożyć pozew zbiorowy. Jeśli nie organ państwowy, to może zwykli ludzie ściągną linie lotnicze na ziemię.