Z wyborczego wyroku Trybunału Konstytucyjnego zadowoleni są wszyscy. I koalicja, i opozycja. Cieszą się z orzeczenia i samorządowcy, i emigracja przedwojenna, i powojenna, a nawet niepełnosprawni.
Okazało się, że najbardziej niezadowoleni z wyroku są sędziowie, którzy go wydali. Dziewięć zgłoszonych zdań odrębnych mówi samo za siebie. I nie są to zdania błahe. Dawno z ust sędziów z al. Szucha nie słyszałem tak mocnych słów. Nowe prawo wyborcze nie powinno obowiązywać w tegorocznych wyborach, złamana została zasada półrocznej ciszy legislacyjnej, stosowanie kodeksu w najbliższych wyborach jest absolutnie wykluczone – cytuję z pamięci słowa sędziów. Ale mężom w togach zabrakło niestety konsekwencji w zmaganiach ze złym prawem. Za ostrymi słowami nie poszły zdecydowane decyzje. Do wyborczego obiegu przedostają się więc przepisy wybrakowane, pisane na kolanie, bez składu i ładu. Choć kodeks wyborczy został uchwalony jednomyślnie, do środy nie było wiadomo, na jakich zasadach przebiegać będzie głosowanie. A przecież jeszcze jedna, piąta już z kolei poprawka do ustawy wyborczej, jest dopiero w drodze. Tak więc półroczne wyciszenie legislacyjne przed wyborami jest fikcją. To zły znak dla stabilności prawa wyborczego. Bo tak jak każdą fikcje, tak i tę, można obchodzić raz w lewo, a raz w prawo.
Ale przecież poselska jednomyślność dotyczyła nie tylko paragrafów. Była to także jednomyślna zgoda na drogę ustawodawczą bez znaków ostrzegawczych, na drogę na skróty, na nieliczenie się z niczym, na bimbanie sobie z reguł przyzwoitej legislacji. Byle szybciej, byle się uwinąć z wyborczymi paragrafami przed czasem. I trybunał przymknął oko na tę legislacyjną samowolkę. Nie popsuł politykom zabawy w róbta, co chceta. Sam się do niej przyłączył.
Ostre słowa sędziów pozostały tylko na papierze. Wkrótce nikt już o nich nie będzie pamiętał.