Usunięcie niekonstytucyjnego przepisu nie wprowadza automatycznie stanu konstytucyjności. Odpowiedź na dyskusję wywołaną tekstem w „DGP” o odraczaniu wykonalności wyroków TK
Ceterum censeo tribunalem esse delendam – tak niektórzy postkomentatorzy poprzedniego mojego felietonu gotowi byliby strawestować słynne zdanie Katona Starszego, który – jak przekazuje legenda – kończył każde swoje przemówienie w rzymskim senacie takim właśnie zwrotem odnoszącym się do Kartaginy (Ceterum censeo Carthaginem esse delandam – A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć). „Albo coś jest zgodne z konstytucją, albo nie jest. Jeżeli nie jest, jest bezprawiem. Pozwalając stosować dalej przepis sprzeczny z podstawowymi zasadami funkcjonowania państwa, Trybunał Konstytucyjny de facto legalizuje bezprawie. Dlatego nasze państwo to dno i 150 metrów mułu” – ujął rzecz obrazowo jeden z internautów.
Wygląda na to, że brak mi umiejętności tłumaczenia spraw najprostszych, a sądziłem, że ratio stojąca za koniecznością odroczenia wyroku stwierdzającego stan konstytucyjności nie jest zbyt skomplikowana. Otóż w pewnych sytuacjach może się zdarzyć, że natychmiastowe usunięcie z systemu prawa „niekonstytucyjnego bezprawia” niekoniecznie musi oznaczać automatyczne przywrócenie stanu idealnej konstytucyjności – jeśli nawet, zważywszy ułomność wszystkich rzeczy ziemskich, taka operacja byłaby możliwa. Dostrzegła to już niejako sama konstytucja, wprowadzając w art. 190 ust. 3 instytucję określenia innego terminu wejścia w życie orzeczenia TK niż data ukazania się odpowiedniego publikatora z inkryminowanym wyrokiem. Do tego argumentu nie sięgałem, ponieważ nie uważałem za konieczne podkreślać, że skoro sama konstytucja jakieś postępowanie dopuszcza, to nie po to, by sankcjonować bezprawie, i to aż na poziomie czegoś w rodzaju deliktu konstytucyjnego. Zauważmy, że tekst cytowanego wyżej przepisu nie określa zaistnienia koniecznych przesłanek odroczenia, pozostawiając decyzję utrzymania niekonstytucyjnego przepisu w systemie prawa jeszcze przez pewien ściśle oznaczony czas samemu trybunałowi. Widać wskazanie takich przesłanek nie było proste. Jest jasne, że nie może być tu mowy o dowolności, że może to mieć miejsce w ograniczonym zakresie, jest to przecież wyjątek od zasady, a nie inna zasada. Każde odroczenie musi także znaleźć odpowiednie i przekonujące uzasadnienie. Ale nie sposób w każdym przypadku wyrokowania o niekonstytucyjności godzić się, że inny stan prawny pocznie obowiązywać z dnia na dzień.
Odwołując się do materii jednego z ostatnich orzeczeń TK, wyobraźmy sobie, że bez stosownego odroczenia wszedłby z dnia na dzień wyrok stwierdzający niekonstytucyjność KRUS. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że objęcie wszystkich rolników, bez względu na dochodowość ich gospodarstw, takimi samymi zasadami ustalania składek ubezpieczenia, było krzyczącą niesprawiedliwością. To, co miało uzasadnienie w pierwszych latach transformacji, z uwagi na strukturę gospodarstw rolnych na początku lat 90., dziś jest już ewidentnym anachronizmem. Ale gdyby system ubezpieczenia społecznego rolników został uznany w całości, czy nawet tylko w części, za niezgodny z konstytucją, runąłby w jednej chwili cały gmach rolniczych ubezpieczeń, ale nie oznaczałoby to, że z tą samą chwilą wszyscy rolnicy objęci zostaliby ubezpieczeniem powszechnym, skierowanym do osób czerpiących dochody z całkowicie innych, nierolniczych przecież źródeł.
Czy potrafimy sobie wyobrazić skalę zła, jakie zostałoby wywołane takim nierozważnym orzeczeniem? I ile innych zasad konstytucyjnych by ono naruszało w imię przestrzegania zasady równości i sprawiedliwości społecznej? Nie chciałbym być wówczas w skórze żadnego polskiego sędziego konstytucyjnego.