Pociągi, które wyjechały zgodnie z nowym rozkładem jazdy, docierały do stacji końcowej z takim opóźnieniem, że w innym kraju uznano by je zapewne za zaginione. Zamiast ulgi nowa rozpiska przysporzyła pasażerom tylko kłopotów.
Jeszcze raz okazało się, ze pasażerowie polskich kolei pozostają wciąż we władzy urzędników. Nie pomogły unijne rozporządzenia i dyrektywy przyznające pasażerom godziwe odszkodowania. Nie pomogły trybunały.
Na naszych dworcach, na torach w wagonach pierwszej i drugiej klasy wciąż rządzą niezmiennie regulaminy skrojone na urzędniczą modłę. Regulaminy, które blokują ludziom dostęp do kodeksów, do ustaw i unijnych rozporządzeń. Ale oczywiście regulamin nie jest równy regulaminowy. Każda spółka ma własny. A spółek kolejowych jest w Polsce aż osiem. Jedni uraczyli więc zziębniętych podróżnych herbatką lub kawą, inni zamiast pieniędzy wcisnęli im do ręki vouchery.
Ale tak naprawdę żaden pasażer spóźnionego pociągu nie ma dzisiaj zielonego pojęcia co mu się od kolei tak naprawdę należy. Z gardeł prezesów ośmiu spółek wydobywa się niezmiennie jedno hasło: nie mamy pieniędzy. To zdanie powtarzane jest na stacjach kolejowych i w Ministerstwie Infrastruktury tak często, że można mieć wątpliwości, czy Polskie Koleje Państwowe w ogóle kiedykolwiek jakieś pieniądze miały.