W Wielkiej Brytanii wystarczy cień podejrzenia na sędziego, by cały proces legł w gruzach. A u nas?
Jednym z kandydatów na sędziego Trybunału Konstytucyjnego jest prof. Piotr Tuleja, specjalista prawa konstytucyjnego z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Popiera go PO. Rekomendację wystawili mu byli prezesi TK, więc jest ona wyjątkowo mocna i przemyślana.
Jest jednak w tej kandydaturze szczegół, nad którym, jak sądzę, nie powinno się przechodzić do porządku dziennego. Otóż kandydat na sędziego TK jest dyrektorem Zespołu Wstępnej Kontroli Skarg Konstytucyjnych i Wniosków. Jednym słowem, to on dokonuje selekcji wpływających do TK skarg i wniosków od obywateli, to on decyduje, które z nich trafią na wokandę, a które do kosza. Czy te decyzje, które podejmuje jako dyrektor, nie wpłyną później na bezstronność jego decyzji podejmowanych za stołem sędziowskim? Oczywiście można powiedzieć, sędzia zawsze może wyłączyć się ze sprawy, w której wcześniej podejmował decyzje. To prawda, ale czy to wystarczy, czy wyłączenie sędziego rozwiązuje problem gwarancji sędziowskiej niezawisłości? Sprawa nie jest z pewnością incydentalna. Problem ten z jeszcze większą siłą pojawia się, gdy sędziami zostają osoby, które wcześniej uczestniczyły w tworzeniu ustaw czy rozporządzeń wykonawczych albo wydawały decyzje administracyjne.
Kłopoty z bezstronnością sędziego pojawią się, jeśli ten wcześniej był na przykład posłem zaangażowanym w proces legislacyjny. Ten sam problem dotyczyć może także niektórych funkcji rządowych. Tam też przecież przygotowywane są regulacje, które mogą stać się przedmiotem konstytucyjnych sporów. Dlatego wszystkie te osoby przed objęciem funkcji sędziowskiej powinny zrobić coś w rodzaju rachunku sumienia i upewnić się, w jakich sprawach nie wolno im orzekać.
Trybunał w Strasburgu wielokrotnie podkreślał, że „bezpośredni udział w tworzeniu prawa lub regulacji administracyjnych upoważnia do wątpliwości, czy osoba rozstrzygająca spór o ich interpretację będzie bezstronna”. Z analizy orzeczeń strasburskich jasno wynika, że wystarczy istnienie uzasadnionych podstaw do obaw o bezstronność sędziego. Nie trzeba udowadniać, że taki wpływ rzeczywiście miał miejsce.
Ten problem dobrze ilustruje precedens z Pinochetem. Otóż w Wielkiej Brytanii jego adwokaci wygrali przed sądem drugiej instancji sprawę o ekstradycję chilijskiego generała tylko dlatego, że żona jednego z orzekających sędziów była działaczką organizacji walczącej o prawa człowieka. Tam nikt nie wnikał, czy kobieta ta wywierała jakikolwiek wpływ na sędziego małżonka, nikt nie dzielił włosa na czworo. Wystarczył cień podejrzenia o bezstronność sędziego. Takie są dzisiaj europejskie standardy. Taka niezawisłość buduje autorytet sędziowskiej togi. Niezawisłość, która te podejrzenia lekceważy, autorytet ten osłabia.