Wakacje z biurem podróży nadal przypominają zabawę w rosyjską ruletkę. Organizatorzy wycieczek okazali się bowiem sprytniejsi od ustawodawcy. Na pełną ochronę turyści muszą poczekać do 16 września 2011 roku.
Data 17 września miała się stać momentem przełomowym dla polskiego turysty. Do historii miały przejść mrożące krew w żyłach opowieści o wycieczkowiczach koczujących na lotniskach w Kairze czy Nairobi. W tym dniu weszła bowiem w życie nowelizacja ustawy o usługach turystycznych. Jej głównym celem ma być wprowadzenie pełnej ochrony interesów klientów biur podróży. Ustawodawca chciał to osiągnąć poprzez nałożenie na operatorów turystycznych obowiązku posiadania ubezpieczenia w takiej wysokości, która pozwoliłaby pokryć wszystkie roszczenia klientów bankrutującego biura. Niestety nowelizacja przewiduje, że ten wymóg dotyczy tylko tych umów ubezpieczenia, które zostaną zawarte po 16 września tego roku. Natomiast te, które zostały podpisane przed tą datą, będą obowiązywać jeszcze do 16 września 2011 r. Z tej furtki skrupulatnie skorzystali organizatorzy wycieczek. Jeżeli któremuś z nich umowa kończyła się po dacie 16 września, to nie zawierali nowej, tylko podpisywali aneks przedłużający obowiązywanie poprzedniej. W ten sposób jeszcze przez rok mogą ponosić mniejsze koszty związane z ubezpieczeniem. Szkoda tylko, że za ich oszczędności zapłaci klient.
Tak więc jeszcze przez rok polski turysta będzie musiał liczyć tylko na własne szczęście przy wybieraniu biura podróży. Wyjeżdżającym na urlop nie pomoże ani własna przezorność, ani dociekliwość, ani nawet upór pewnego ssaka z rodziny koniowatych. Nigdzie bowiem nie znajdzie informacji, które ostrzegłyby go przed stojącym na skraju bankructwa biurem. W weryfikacji organizatorów wyjazdów miał pomóc rejestr prowadzony przez ministra sportu i turystyki. Jednak informacje tam zamieszczone tak naprawdę wprowadzają uczestników wycieczek w błąd. Turyści, którzy tam zajrzą, nie znajdą bowiem żadnych wiadomości, które pomogłyby zdemaskować upadające biuro. Mogą jednak nabrać błędnego przekonania, że skoro organizator ich wyjazdu w tym rejestrze figuruje, to został sprawdzony przez resort turystki i wszystko z nim w porządku. Jak pokazała upadłość Orbis Travel, gwarancją wakacji bez stresu nie może być także renoma operatora. Ostatni bankrut turystyczny działał przecież na polskim rynku od 90 lat. Wielu pechowych podróżników tym właśnie kierowało się przy wyborze organizatora wycieczki. Zapewne myśleli, że to firma z tradycjami, której można zaufać. Tym większe było ich rozczarowanie. Tak więc obecnie jedynym skutecznym weryfikatorem firm turystycznych pozostaje sam rynek. To weryfikator bez wątpienia wiarygodny. Niestety, jego informacje docierają do klientów zbyt późno, w myśl wstydliwej, ale wiecznie żywej reguły: mądry Polak po szkodzie.