Ekonomia rządzi w Ministerstwie Sprawiedliwości. Wszystkie reformy przeprowadza się po to, aby zaoszczędzić choć trochę pieniędzy. Trzeba więc pozbywać się czym prędzej wszystkiego, co generuje koszty. Tym sposobem w sądownictwie zaczyna się wielka likwidacja.
Najpierw pod nóż poszły wydziały grodzkie, teraz zlikwidowane mają być sądy rodzinne. Znikną również odrębności w sprawach gospodarczych. A najgorsze jest to, że w tym pędzie za oszczędnościami nikt nie bierze pod uwagę dobra stron, o dobru sędziów nawet nie wspominając.
Polski wymiar sprawiedliwości potrzebuje zmian. To mówią i sędziowie, i resort. Na tym zgodność zdań się kończy. Obydwie strony mają swoje argumenty i żadna nie chce od nich odstąpić. Sędziowie są jednak z góry skazani na porażkę w tej walce. Minister bowiem zamiast rozmawiać z ludźmi, woli przyglądać się tabelkom wypełnionym cyferkami. Statystyka to druga dziedzina nauki, pod której dyktando pisane są projekty reform. Jeżeli jakieś sądy mają mało pracy, to znaczy, że nie opłaca się ich utrzymywać. Tak twierdzą urzędnicy z resortu sprawiedliwości. Tyle tylko że to, co sprawdza się w firmie metalurgicznej, niekonieczne znajduje zastosowanie w sądownictwie. Sędziowie mówią wprost – likwidacja osobnych sądów rodzinnych to koniec sądownictwa rodzinnego w ogóle. Co więcej, oszczędności mogą być iluzoryczne. Każda tak duża reorganizacja pociąga za sobą ogromne koszty. W Polsce jest około 300 sądów rodzinnych. Czy ktoś wyliczył, ile będzie kosztować tak wielka operacja logistyczna? Poza tym sędziowie rodzinni rozczarowani tym, że nikt ich nie słucha, już teraz zapowiadają odejścia z zawodów. A minister zapomina, że są to wysoko wykwalifikowani specjaliści. Oprócz studiów prawniczych przeważająca liczba sędziów rodzinnych ma ukończone dodatkowe kierunki, np. psychologię. A za ich wykształcenie zapłaciło państwo. Jeżeli oni odejdą, trzeba będzie wykształcić nową kadrę, a więc ponieść te koszty raz jeszcze. Doświadczenia wyniesionego z sali sądowej ani nie zdobędzie się na studiach, ani nie kupi za żadne pieniądze. Kosztów społecznych reform też nie da się wyrazić w cyfrach. A jak widać, tylko liczby są w stanie przykuć uwagę szefa resortu sprawiedliwości. Skoro Ministerstwo Sprawiedliwości tak ukochało statystykę, to zapewne przemówi do urzędników dopiero liczba sędziów, którzy odejdą z zawodu, gdy reforma wymiaru sprawiedliwości już się dokona. Warto więc już może teraz się zastanowić, czy gra jest warta świeczki, zwłaszcza że w ocenie następnego ministra sądy rodzinne mogą się okazać całkiem racjonalnym rozwiązaniem. Mogą się okazać wręcz niezbędne.