Za kilka dni pierwsza tura wyborów prezydenckich. Pójdę zagłosować i oddam nieważny głos. Postaram się wyjaśnić, dlaczego takie zachowanie Polaków na masową skalę ma sens.
FELIETON
Gdy napisałem o tym na swoim blogu, zostałem zaatakowany, że wykazuję się postawą nieobywatelską, że zawsze wybór jest ograniczony, że jak mi się nie podoba, to powinienem sam stanąć do wyścigu. Od razu wyjaśnię, że ambicji politycznych nie mam i nigdy nie miałem, ale są w Polsce ludzie, którzy mogą zmienić scenę polityczną w 2011 r. na lepsze, tak żeby lata 2011 – 2020 były złotą dekadą, najlepszym okresem w historii Polski.
Na prośbę Biura Analiz Sejmowych napisałem opinię o rządowym sprawozdaniu z wykonania budżetu za 2009 r. Nie mogę jej udostępnić – zabrania umowa – ale każdy może spróbować przeczytać 2000 stron, żeby się przekonać, jak źle rządzony jest nasz kraj. Na przykład planowano obniżyć wskaźnik przestępczości w Polsce, tymczasem liczba przestępstw wzrosła w 2009 r. o ponad 4 proc. Mówimy wiele o reformie szkolnictwa wyższego, a nasze uczelnie są na niskim poziomie i ich jakość się pogarsza, co pokazują dane o liczbie studentów zagranicznych, którzy wybierają nasz kraj. Ich udział procentowy w liczbie studentów ogółem wynosi 0,5 proc., najmniej wśród krajów OECD, a w 2009 r. ich liczba była znacznie niższa od celu postawionego przez MNiSW. Jednak największym kuriozum w sprawozdaniu jest fakt, że zadanie pod tytułem „zabezpieczanie bezpieczeństwa najważniejszym osobom w państwie”, na które wydano prawie 200 mln złotych, jest oceniane przez miernik TAK/NIE. I napisano, że miernik przyjął wartość TAK. A przecież dokument był redagowany już po katastrofie smoleńskiej. Takich uwag mam kilkadziesiąt. Pokazują one, że państwo jest źle rządzone oraz że przekaz medialny rządu jest inny niż rzeczywiste działania. Mówiąc wprost: obywatele są wprowadzani w błąd.
W wyborach w 2005 r. głosowałem na PO-PiS. Miałem nadzieję, że ludzie „Solidarności” szarpną cuglami, zrobią reformy i Polska zacznie się rozwijać na miarę naszych aspiracji. Tymczasem od czterech lat mamy kłótnie o sprawy nieistotne i brak strategicznego myślenia. Udowodniła to powódź w tym roku i za kilka lat potwierdzą bolesne przerwy w dostawie prądu. Podobnie jak w przypadku działań przeciwpowodziowych w minionych latach, również w przypadku nadchodzących black-outów nie ma zdecydowanych posunięć, bo politycy są zajęci masowaniem słupków popularności, a ruszają do działania i do telewizji, dopiero jak katastrofa się wydarzy, zwalając wszystko na poprzednie rządy. Nawet raport „Polska 2030”, choć pokazuje wyzwania cywilizacyjne stojące przed Polską, został zignorowany przy przygotowaniu projektu budżetu na 2010 r.
Piszę ten felieton w pociągu ekspresowym relacji Warszawa – Kraków, siedzę w warsie, bo w przedziale w pierwej klasie okna się nie otwierają, klimatyzacja nie działa i jest 40 stopni. Pociąg zatrzymał się na stacji Włoszczowa Północ, stał 30 sekund i ruszył. Po co się tutaj zatrzymuje? Obecny establishment polityczny od czterech lat zajmuje się takimi sprawami z dziedziny mikrolobbingu jak Włoszczowa albo jednorękie automaty czy budowaniem popularności, filmując się na przerwanych przez wodę wałach, podczas gdy przeciwdziałanie powodzi i pomoc powodzianom są nieskuteczne. Jeżeli w wyborach prezydenckich będziemy kierowali się mniejszym złem, cokolwiek to znaczy, to po 2011 r. będzie podobnie. Jeżeli oddamy głos sprzeciwu wobec sposobu prowadzenia polityki po 2005 r., wówczas możemy przysłużyć się krajowi.
Gdyby kilkanaście procent uprawnionych do głosowania świadomie oddało nieważny głos w wyborach prezydenckich w jednej lub obu turach, to byłby sygnał, że jest miejsce na polskiej scenie politycznej na nową partię, która może sprawić w 2011 r., że nie zmarnujemy złotej polskiej dekady.
Dlatego oddam w wyborach prezydenckich nieważny głos.