Sądy nie radzą sobie z dziesięciomilionową nawałnicą spraw, która każdego roku spływa do ich sekretariatów. Pęczniejących zatorów nie da się już zlikwidować kosmetycznymi zmianami. Niestety, gdy pojawiają się gotowe recepty, jak odciążyć wymiar sprawiedliwości od spraw, które tak naprawdę nic wspólnego z wymiarem sprawiedliwości nie mają, w resorcie sprawiedliwości podnosi się alarm.
Można by na przykład od ręki uwolnić sądowe wokandy od czterech milionów spraw wieczystoksięgowych. Ale na urzędnikach liczba ta nie robi wrażenia. Reagują wręcz alergicznie, gdy dowiadują się, że chodzi o prywatyzację obsługi ksiąg wieczystych. Wolą każdego roku wydawać 75 mln zł na system, który wydolny nie jest i zapewne nigdy takim się nie stanie. Z pewnością pisarz hipoteczny, nawet gdyby powołać pod broń całą ich armię, byłby i tańszy, i sprawniejszy. Księgi pod jego okiem byłyby przecież nadal publiczne, jawne, powszechnie dostępne i zachowałyby też swój największy skarb – rękojmię wiary publicznej.
A co miałoby z tego Ministerstwo Sprawiedliwości? Na początek odzyskałoby kilkaset etatów sędziowskich i dwa razy więcej urzędniczych. Tak jak przy prywatyzacji notariatu.